Przed Bobiczkiem nie uciekniesz

Wszyscy lubią dobre nowiny, lubią się nimi dzielić, czekać na nie i z radością podawać je dalej. Na przykład taka nowina o ślubie Welwecji i Popoczenki: nikt nie ucieka i nie udaje, że temat nie istnieje. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy nowina do najlepszych nie należy: nie dość, że na ten sam dzień kroi się konkurencyjna uroczystość, to jeszcze zupełnie odmienna w charakterze

Staruszka Alte Bobiczkowa na łożu śmierci poważnie zastanawia się nad realnym wpływem zimowych warunków atmosferycznych na frekwencję na jej pogrzebie, który najwyraźniej jest coraz bliżej, skoro czarny anioł z uśmiechem Jokera czai się już w drzwiach jej staroświeckiego pokoiku. Zgodnie z ostatnią wolą matki, a także z własną moralnością i poczuciem synowskiego obowiązku, wrażliwy i zaangażowany Laczek Bobiczek wychodzi w ciemną noc. Smagany deszczem i wiatrem dociera pod drzwi ciotki Szracji i wuja Raszesa, by czym prędzej przekazać im bardzo złą nowinę: mama umarła, a pogrzeb o czwartej popołudniu. Proste? Wcale nie.

Niespokojny Bobiczek długi czas puka do drzwi (wszystkie ściany budowane naprędce na oczach publiczności), włącza uparcie gasnącą lampę na korytarzu i wytrwale czeka z tą swoją złą nowiną, aż jedyni przedstawiciele rodziny raczą go wysłuchać. Za drzwiami tymczasem wyrwani ze snu domownicy roztaczają wizje możliwych skutków nieprzemyślanego złapania za klamkę i dopuszczenia do głosu nocnego nieproszonego gościa. Im dłużej tworzą te swoje czarne scenariusze, tym bardziej stają się one prawdopodobne, a nad ich rozważaniami zawisa zupełnie realna groźba, że ślub na 400 osób i 800 zakończonych kurzych istnień po prostu się nie odbędzie. Wreszcie zapada decyzja: trzeba uciec przed upiornym posłańcem i przed jego straszną wiadomością.

Przed nowiną ucieka więc energiczna i neurotyczna ciotka Szracja (brawurowa Dorota Ignatjew) z mężem (Wojciech Leśniach) i urokliwą córką-panną młodą (Edyta Ostojak). Kroku próbują dotrzymać im oczarowany wdziękami przyszłej żony pan młody (Aleksander Blitek) z rodzicami: zdystansowaną Cickewą (Maria Bieńkowska) i Baraguncele (Zbigniew Leraczyk). Ani noc, ani ziąb nie zrażają ich do pomysłu ukrycia się na plaży, na której jedynymi bywalcami są dwaj zabiegani (dosłownie) entuzjaści sportu, specjaliści od oszukiwania uciekającego czasu (przezabawne dialogi dojrzałych panów o godnej pozazdroszczenia kondycji). Nawet tam ostatecznie dopada ich Bobiczek, chcący za wszelką cenę z pogrzebu matki uczynić ceremonię wielkiej wagi. Członkowie rodziny (wszyscy w piżamach, kapciach i prochowcach) pozostają głusi na jego prośby o pochylenie głowy nad trumną i tak dalece wypierają śmierć ze świadomości, że nawet w całej swej serdeczności przekazują pozdrowienia dla mamusi.

Nieco histeryczny i mocno absurdalny pęd trwa w najlepsze, nie odpuszcza też Bobiczek: odnajduje rodzinę nawet na himalajskim szczycie, gdzie wysoko we mgle i śniegu swoją nachalną obecnością męczą niewzruszonego mnicha-pustelnika (Kamil Bochniak). I choć jeden z uczestników wielkiej ucieczki nie wstał już z plaży, a inny pozostał na wieki przymarznięty do górskiej skały, zdaje się nie mieć to większego znaczenia: Bobiczek ostatecznie zostaje spacyfikowany, Welwecja zakłada białą suknię i wszystko idzie zgodnie z pielęgnowanym przez lata planem obu matek. Czyli sukces. Prawie.

Bo choć w perypetiach bohaterów nie brakuje powodów do śmiechu, to w przedstawieniu w reżyserii Łukasza Kosa na szczęście na śmiechu się nie kończy. Warto zobaczyć to wyczekane wesele, na którym w automatycznych ruchach bawi się kolorowy tłumek, a gdzieś w kącie przejmująco chowa się prawdziwy, smutny Bobiczek, kryjący twarz pod kolejnymi maskami, pochylony nad plastikową miską. Zahukany przez własne sumienie i ignorowany przez rodzinę i gości, ostatecznie zostaje boleśnie zaszczuty przez absorbującego dziwaka profesora Kipernaja (Grzegorz Kwas). I to właśnie ten poruszający obraz zostaje pod powiekami po wyjściu z Teatru Zagłębia: obraz osamotnionego, zmizerniałego, pozbawionego nadziei Laczka, w za dużych butach, z opuszczoną głową znikającego za kulisami przed pogrzebem, przed którym nie udało mu się uciec.

W "Bobiczku" nie brakuje bardzo udanych pomysłów inscenizacyjnych, z których wiele opiera się na przeniesieniu teatralnego zaplecza na pierwszy plan: ekipa techniczna na oczach publiczności dba, by unoszący śmieci wiatr na plaży był wystarczająco porywisty, a mgła wokół Szachmandriny biała jak mleko. Techniczni budują też mieszkanie wujostwa i sprawnie aranżują weselną przestrzeń, by ostatecznie bawić się z młodymi i ich rodzinami. Całość spaja energetyczna, etniczna muzyka Daniela Blooma, w rytm której bohaterom "Zimowego pogrzebu" ucieka się nad wyraz dobrze (ruch sceniczny Jarosława Stańka).

Zrealizowany na sosnowieckiej scenie "Bobiczek" jest kolejnym dowodem na to, że w Teatrze Zagłębia udane spektakle nie są już towarem deficytowym, jeśli po "Między nami dobrze jest" czy "Korzeńcu" ktoś jeszcze miał wątpliwości. Jest przedstawieniem, w którym ze zderzenia humoru z tragizmem rodzi się spiętrzony absurd: odrobinę magiczny, nieco wulgarny, lecz przede wszystkim sprawnie ujarzmiony ręką reżysera, któremu w kreowaniu pełnego emocji świata Laczka udało się uniknąć niepotrzebnej przesady. W związku z tym nikt, komu na sercu leży kondycja teatrów w województwie śląskim, nie powinien uciekać przed "Bobiczkiem".



Julia Korus
Teatr dla Was
8 kwietnia 2013
Spektakle
Bobiczek