Rach-ciach

To, co Jan Klata zrobił z "Trylogią", może się nie podobać, radzę jednak przyjąć spektakl ze wszystkimi znakami firmowymi jego reżysera.

 

Klata nie uległ kuszącej możliwości kondensacji powieści ad absurdum. Znając mechanizmy jego teatru, łatwo sobie wyobrazić spektakl, w którym całe "Ogniem i mieczem" zamyka się w scenie, w której bohaterowie wołają "Hej, hej Tuhaj-bej", "Potop" to świst szabelek "Rach-ciach", a "Pan Wołodyjowski" został ograniczony do "Larum grają!". Tymczasem "Trylogia" w Starym Teatrze trwa grubo ponad cztery godziny, uczciwie przytacza wszystkie najważniejsze sceny i dialogi powieści.

 

Klatę interesuje "Trylogia" jako mit założycielski polskiego patriotyzmu. Jako fenomenalny zapis naszej groteskowej kotłowaniny w historii. Reżyser umieszcza akcję w replice jasnogórskiego kościoła przerobionego na lazaret. Na ołtarzu obraz Czarnej Madonny. Ambona. Wota na ścianach, pulchny barokowy aniołek dmie w trąbę. Larum grają! Trwa oblężenie. Od wieków. Jak w wierszu Herberta zmieniają się tylko armie najeźdźców. Kościół z Częstochowy to schron, ostatni azyl przed dziejową zawieruchą, ale i polskie piekło. Ze sceny-kościoła nie ma żadnego wyjścia. W szpitalnych łóżkach leżą kontuzjowani Polacy, grupa życiowych rozbitków, statyści wszystkich epok. Gadają fragmentami Sienkiewicza, wcielają się w protagonistów "Trylogii", ale nie ma żadnej wątpliwości, że nie są ani Kmicicem, ani Zagłobą, ani Wołodyjowskim. Podszywają się pod nich, desperacko szukają ich w sobie, sprawdzają, czy tak samo jak cytat z powieści, może w człowieku przechować się wzór postawy.

Reżyser prowadzi sceniczną opowieść w rytm kolejnych zalotów i pogrzebów. Oglądamy pierwsze spotkanie Skrzetuskiego z Heleną, krwawe gody Oleńki i Kmicica, komiczne niezdecydowanie Pana Michała między Krzysia a Baśką. Wszystkie "drugorzędności" Sienkiewicza-pisarza stają się w krakowskiej inscenizacji atutem. Grafomania opisu urody niewieściej, kulawe i sformalizowane dialogi miłosne, zatrważające pomieszanie obskurantyzmu, dewocji i pychy stanowej, niezrozumienie wielkich idei i wielkiej polityki niesie kolejne sceny w otchłanie komizmu. Klata przypomina nam, że ulubieni bohaterowie Polaków są raz po raz mimowolnie śmieszni, pełni wad i głupot, plotą bzdury, przerażają stanem świadomości. Klata wyciąga ostateczne konsekwencje z obserwacji bohaterów, którzy myślą "sercem, a nie rozumem". Czyta Sienkiewicza w poprzek, pozwala, żeby skompromitowało się to, co musi się skompromitować. Spektakl jest nieprawdopodobnie śmieszny, obdziera sytuacje wojenno-przygodowe do ich idiotycznego jądra. Oblężenie Zbaraża. Harce Kmicia w Upicie. Kresowe wojenki małego rycerza. Raz po raz powraca obraz groteskowego galopu wszystkich bohaterów na szpitalnych łóżkach. Matka Boska Częstochowska funkcjonuje w roli narratora tej historii, jakby i ona dzieło Sienkiewicza znała na pamięć. W jednej ze scen wystawia z obrazu rękę i czochra po głowie zawadiackiego Globiszo-Kmicica jak urwisa z podwórka. Nabroiłeś rycerzyku, ale fakt, dobry z ciebie chrześcijanin. Reżyser postarzył bohaterów o całe dziesięciolecia. Skrzetuski Jerzego Grałka wcale nie jest amantem, a śmiertelnie udręczonym weteranem, ledwo się rusza, mówi z bólem, trudno mu usiąść i pochylić się. Wołodyjowski Andrzeja Kozaka to dziarski, siwiutki jak gołąbek emeryt w dresie, wymachujący z gracją niewidzialną szabelką. Grające Baśkę i Krzysię Anna Dymna i Ewa Kolasińska budują chyba najlepsze role w swojej karierze. Czuć w nich szaloną determinację starzejących się kobiet, które muszą mieć mężczyznę-bohatera natychmiast.

 

Przez szyderstwo i drwinę przebija jednak autentyczna miłość Klaty do tego utworu. Krytyczna lektura rzadko bierze się przecież z nienawiści do książki czy autora. To raczej chęć sprawdzenia, jak to zabrzmi jeszcze raz po latach od pierwszego czytania. Finał "Pana Wołodyjowskiego" wprowadza nową tonację. Polski kabaret zmienia się w lament nad polskim losem. Rzeź, jaką urządza Tuhajbejowicz, przypomina sowiecką egzekucję. Wzrusza monolog małego rycerza poprzedzający słynne "Nic to". Nagle widzimy świat i bohaterów Sienkiewicza w zupełnie innym świetle. Klata ocala skrytą pod obyczajami godowymi prawdziwą miłość, trudny heroizm i autentyczne poświęcenie bohaterów dla ojczyzny. Nawet błazny kochają i umierają naprawdę. Stało się. Jan Klata zrobił wreszcie spektakl o miłości.



Łukasz Drewniak
Dziennik
27 lutego 2009