Schiller: okrucieństwo i anarchia

Klata jest w Bochum trochę innym reżyserem niż w Polsce. Nie dlatego, że realizując już trzeci spektakl w Zagłębiu Ruhry (przed Schillerem były premiery według Kafki i Ravenhilla), nasiąka chcąc nie chcąc niemieckim teatrem. Różnica polega na zmianie intencji rozmowy z widzem.

U nas Klata idzie na zderzenie czołowe z mitami i tradycją, z historią i literaturą. Drwi i prowokuje. Tymczasem w Bochum nie przyjmuje wobec niemieckiej klasyki postawy barbarzyńcy, nie wywraca arcydzieła romantycznego do góry nogami, krzycząc, że jest zakłamane i bardzo obce artyście z tej "gorszej" części Europy. A przecież mógłby. Zamiast Niemców obrażać i drażnić, woli pokazać im palcem: "Patrzcie, meine Kameraden, tego problemu dotąd nie zauważyliście!". Umieszcza ich fobie i fascynacje w nowym kontekście, odkrywając w dziele Sthillera zdumiewające pokłady anarchizmu i okrucieństwa. Publiczność może być zdumiona właściwie tylko premedytacją, z jaką reżyser podważa stereotypowe rozpoznanie, kto w "Zbójcach" jest dobry, a kto zły.

Na scenie stoi las ze świetlówek. Ściana w głębi, zbudowana z metalowych rur, przywołuje na myśl zarówno monstrualne organy, jak i blanki średniowiecznej fortecy. I jeszcze dwa wielkie blaszane ekrany po bokach, na których Klata będzie wyświetlał filmy, a z przodu rozlana kałuża wody.

W labiryncie światła i mroku błąka sią łysy mężczyzna (Andreas Grothgar) w sukni z kilkoma struno-prętami wbitymi w plecy, jakby była to resztka anielskiego skrzydła. To stary Moor - raniony i upokarzany przez synów. Jest poza płcią, staje się ojco-matką, symbolem utraconego domu i raju. Ale spektakl zaczyna Franz (Florian Lange). Gruby, zdeprawowany, obsesyjnie natrętny - wchodzi i wyjawia swój plan: zadręczyć ojca, pozbyć się brata, zdobyć dla siebie jego kobietę.

Klucz wizualny, który Klata zastosował do "Zbójców", jest frapujący. Świat Schillera zobaczył w teledysku "Iron" Yoanna Lemoine'a, ukrywającego się pod pseudonimem Woodkid. Bierze z niego nie tylko atmosferę i kolorystykę scenicznych obrazów, ale i podstawowe rekwizyty, pomysł na kostiumy oraz rytm spektaklu.

U Woodkida w bieli i czerni, pośród dymu, z wilkami i sowami, grupa barbarzyńskich wojowników, zbuntowanych nastolatków i streetfighterów biegnie gdzieś na oślep, w śmierć i zniszczenie. Niebo celuje w nich odłamkami lawy i meteorytów.

Stąd przyszli bohaterowie "Zbójców". Chłopiec śniący na katafalku dorasta i staje się kaleką oraz krętaczem Franzem. Wytatuowany wojownik wymachujący morgensternem jest prototypem starszego z braci Moor (Felix Rech). "Milion kilometrów od domu, idę przed siebie, zmarznięty do szpiku kości, ja - żołnierz bez dowódcy. Nie znam drogi, ale Jestem gotowy do walki" - śpiewa Woodkid i to mógłby być monolog Karola. Rech - półnagi, muskularny, oblepiony znakami na ciele jak zbroją - jest wciąż w ruchu. Rozbija butelkę na głowie księdza, polewa siebie i świat benzyną, ale zamokłe zapałki nie chcą się palić... Towarzyszy mu czterech rebeliantów w skórzanych spodniach i z obnażonymi torsami, na które powkładali fragmenty rycerskich kolczug. Mówią chóralnie przytuleni do metalowej ściany, w chwilach zagrożenia tworzą ze swych ciał drgający kłąb, grzeją się nawzajem albo tylko przywołują obraz stosu trupów. To prawie banda Alexa z "Mechanicznej pomarańczy", którą Klata wystawił we Wrocławiu. Tylko czym tak naprawdę jest ich rewolucja? Zemstą za niegodziwość świata? Nigdy niezaspokojonym dążeniem do wolności?

W spektaklu Klaty Franz i Karol to dwa oblicza rebelii. Jedna wymierzona została w porządek naturalny reprezentowany przez rodzinę, druga w ład społeczny i prawny. Franz knuje przeciwko bratu, a ojca dręczy psychicznie i skazuje na głodową śmierć. Wydziedziczony Karol staje na czele bandy.

Obu braciom chodzi o wyzwolenie z okowów, inne są tylko ich metody. Co skuteczniejsze: zdrada czy przemoc? Mózg czy tępa siła? I dlaczego perfidia ma być bardziej godna potępienia niż ślepe okrucieństwo?

Klata zrównuje winy. Franz przed ciężarem ojcobójstwa ucieka w samobójstwo, chce nicości. Karol jest winny rewolucji, czyli światobójstwa. Ohydnymi czynami nie da się upiększyć ani zmienić świata - rozumuje. Dlatego - karając siebie - obojętnie patrzy na śmierć cudownie ocalonego ojca i zabija swoją kochankę Amalię.

Znieważony porządek wymaga jednak prawdziwej ofiary - głosił Schil-ler - więc jego bohater oddawał się w finale w ręce sprawiedliwości. Ale u Klaty odkupienia nie będzie. Karol błąka się między żywymi trupami ojca, Franza i Amalii. Ocalali zbójcy taplają się w kałuży wody. Jak wieczni chłopcy. Zabawa w rewolucję trwa w najlepsze.



Łukasz Drewniak
Przekrój
28 marca 2012
Spektakle
Zbójcy
Portrety
Jan Klata