Sensualizm notoryczny

Gdybyśmy mieli nadal etykietować, to uzasadnione jest stwierdzenie, że Kościelniak zajmuje miejsce w teatrze muzycznym, jakie w dramatycznym odpowiedniku zajmują Warlikowski i Lupa

Kolejne spotkanie z aktorami Teatru Capitol pod wprawną ręką Wojciecha Kościelniaka to potwierdzenie wyjątkowości drogi, jaką obrał sobie reżyser.  Inscenizacja dopracowana, wyrysowana scenograficznie, spotęgowana  ilością znaczeń, multimedialna, hojnie wyposażona w  sceny warte zapamiętania to krótka charakterystyka większości inscenizacji Kościelniaka, także tej. Do tego dochodzą często powtarzające się motywy i rozwiązania (postaci, będące personifikacją  spraw najważniejszych, jak na przykład przeznaczenie i śmierć; otwarta scenografia, teatr cieni i nad wszystkim: niejednoznaczność, niedopowiedzenie, tajemnica).  Podziwialiśmy jego kunszt warsztatowy we wrocławskiej "Operze za trzy grosze" i  w gdyńskiej „Lalce”, na festiwalu dane nam było docenić po raz kolejny wyobraźnię i rozmach interpretacyjny we wciąż modernizowanym „Idiocie” na podstawie powieści Fiodora Dostojewskiego (w programie do spektaklu  odnajdziemy jeszcze kilka postaci, które zostały pominięte w Gdyni, w tym  Saszę (Aleksandra) Reznikowa z Teatru Muzycznego w Gdyni w roli Lebiediewa). Synkretyzm i brak jednoznacznego opowiedzenia się gatunkowego sytuują dorobek Kościelniaka w innym wymiarze myślenia o teatrze.

Miłośnicy XIX-wiecznej prozy  największego rosyjskiego pisarza mogą mięć słuszne pretensje do reżysera, że odszedł zbyt daleko od literackiego pierwowzoru, nie umieszczając wielu postaci w scenariuszu, inne zniekształcając, według uznania czerpiąc z powieści psychologicznej i kontekstów tej konkretnej. Książę Myszkin w skarpetkach i koszulce z napisem Solidarność, z gazetą pornograficzną w ręku, Nastazja Filipowna w roli prostytutki, współczesne kostiumy i rekwizyty, z lodówką w roli głównej to niektóre tylko sparafrazowane wyznaczniki spektaklu. Motorem działań większości postaci jest nadzieja odnalezienia miłości i szczęścia. Ogrom emocji, jaki temu towarzyszy, skazuje ich na szaleństwo lub cierpienie. Bohaterowie nie ewoluują psychologicznie, w swojej przyciągającej nieobliczalności są konstans. Myszkin to prostolinijny, dobroduszny człowiek powracający z kuracji na Zachodzie, zapatrzony nieprzytomnie w Nastazję Filipowną,  Parfien Siemionowicz Rogożyn jest porywczy i nieobliczalny, patologicznie nie liczący się z nikim i niczym poza wytyczonym celem-posiąść, w tym także uśmiercić, Nastazję, Gawriła Iwołgin to karierowicz bez charakteru ze skłonnościami do ulegania wpływom, Ferdyszczenko świetnie odnajduje się w roli nadwornego błazna, korzystającego z brutalności i przemocy. Wulkaniczna i nieprzewidywalna masa ludzkich namiętności, czyli jednak Dostojewski.

Przedstawienie przyciąga uwagę od samego początku. Mimo wykorzystania całej przestrzeni Dużej Sceny w Teatrze Muzycznym i skromnej dekoracji żadna z postaci nie gubi się w tych gabarytach. Akcja rozgrywa się jednocześnie na kilku planach i mimo tego, że główną bohaterką tych dalszych planów jest jedna tancerka, znakomita Ewelina Adamska-Porczyk, nie ma się poczucia nadmiaru przestrzeni. Porczyk odgrywa niemą rolę Dziewczyny, będącą przeciwieństwem radykalizmu i brutalizmu uczuciowego bohaterów (jest niczym anioł bez prawa do zmiany losów, daje się „zgnieść” demonicznej naturze Rogożyna, rozpacza nad śmiercią Nastazji). Początkowo centralnie ustawiona lśniąca, czerwona lodówka to łącznik miedzy postaciami nastawionymi konsumpcyjnie i żarłocznie wobec swiata, w rezultacie czego tylko Myszkin nie ma z nią nic wspólnego. Poszczególne postaci przesuwają ją coraz bardziej niepostrzeżenie w różne miejsca na scenie. Znaczenia dopiero powoli zaczynają „rozlewać się” w spektaklu. Jak to u Wojciecha Kościelniaka ilość symboli przytłacza, trochę jakby reżyser sugerował, że percepcyjnie widz powinien być ponadprzeciętnie sprawny.

Warte zapamiętania sceny pojawiają się od songu Rogożyna z czajnikiem w tle. Cezary Studniak po raz kolejny udowodnił swoją niebywałą wnikliwość interpretacyjną postaci, którą odgrywa. Od samego początku demonstruje skłonności do prymitywistycznych porywów namiętności, nad którymi nie ma władzy, a które ogołocone są z uczuć wyższych. Jest  outsiderem, traktującym zbrodnię jako występek oczyszczający świat z niepotrzebnych bytów. Morduje Nastazję Filipowną, chociaż schroniła się u niego, uciekając przed własnym ślubem z księciem. Majstersztykiem okazała się scena z Bartoszem Picherem, odgrywającym Ferdyszczenkę. Zaśpiewana opowieść o tym, jak palenie przyjemne jest szalenie to popis Pichera, scenicznego błazna, skrytego mściciela. Jelizawieta Jepanczyn (Ewa Klaniecka) wraz z córkami uwiodła publiczność zaśpiewaną historią o nieszczęśliwej miłości. Helena Sujecka jako Nastazja Filipowna umiejętnie odegrała niezdecydowaną, pełną sprzecznych namiętności kobietę świadomą swej urody i demoniczności kobietę, szczególnie w scenie próby ognia i pieniądza. Plastyczne sceny i obrazy (zasługujące na wysoką ocenę animacje Damiana Styrny) można by mnożyć. Nie miałyby one swojej energii bez towarzyszącej im przez cały spektakl muzyki akordeonistów, wirtuozów Piotra Dziubka i Jacka Berga, korzystających z różnych tonacji, barw i dźwięków. Dzięki nim spektakl nabrał dodatkowych walorów estetycznych. Walorów zapachowych było również niemało. Aktorzy zajadali jajka na twardo, gotowana była woda, smażony naleśnik, robiono kapuśniak.

U Dostojewskiego współczucie do postaci rodzi się w wyniku kontemplacji zła mieszczącego się w człowieku. Nawet pospolity zbrodniarz może zasłużyć na naszą uwagę i decyzję o pamięci o nim. Kościelniak wydobywa współczucie tylko w przypadku Nastazji. Jej świadomość antycznego przeznaczenia, kiedy każde rozwiązanie prowadzi do nieuchronnej śmierci, sytuuje ją w kręgu osób niesłusznie skrzywdzonych. Mimo swojej nieprzewidywalności w działaniu, czasami drapieżności, wulgarności i prostactwa, nie umie walczyć o siebie, podświadomie zmierza do tragicznego finału. Mojego współczucia nie zdobył Myszkin, pozostający jedynie spadkobiercą idei dobroci, która odbija się głucho w odhumanizowanym świecie „konsumentów”. Ma dobre intencje, słuszne założenia, jednak jego aktywność nie zmienia świata. Myszkin nie będzie ani mścicielem, ani ostentacyjnym głosicielem prawd, jego dobroć go ogranicza.

"Idiota" Wojciecha Kościelniaka to przykład nowoczesnego, estetycznie wysublimowanego teatru, inteligentnego, w którym szacunek dla widza objawia się przez założoną wieloznaczność, precyzję, dbałość o szczegóły i wielowarstwowość estetyczną.  Gatunkowo wykracza ten spektakl poza ramy muzycznego przedstawienia, sięgając do prostoty rozwiązań i znaczeń, angażując sensorycznie odbiorcę, znajduje się daleko poza sferą rozrywkowych oczekiwań wielu miłośników teatru muzycznego. I bardzo dobrze.

Gdyńska inscenizacja została nagrodzona owacją na stojąco. To dość powszechne zjawisko na dużej scenie Teatru Muzycznego w Gdyni, ale tym razem zdecydowanie odnosiło się wrażenie, że to nie automatyczne zachowanie publiczności, ale wyraz uznania dla  najważniejszego reżysera scen muzycznych w Polsce.Gdybyśmy mieli nadal etykietować, to uzasadnione jest stwierdzenie, że Kościelniak zajmuje miejsce w teatrze muzycznym, jakie w dramatycznym odpowiedniku zajmują Warlikowski i Lupa. Jednak najlepsze produkcje twórcy niezapomnianej, wrocławskiej "Opery za trzy grosze", każą odbierać Kościelniaka jako twórcę osobnego, ponadgatunkowego, po prostu wybitnego reżysera teatralnego.



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
6 kwietnia 2011
Spektakle
Idiota