Śląska aktorka piekła chleb dla Popiełuszki

Alina Chechelska wcieliła się w filmie "Popiełuszko. Wolność jest w nas" w matkę księdza Jerzego. Wcześniej spotkała się z Marianną Popiełuszko. - Zobaczyłam tak niesamowitą osobę, że ta niewielka rola zaczęła mnie napawać obawą - wspomina

Kiedy w Warszawie odbywały się oficjalne castingi do filmu, Alina Chechelska występowała akurat na Krymie. Po powrocie do Polski dostała zaproszenie na rozmowę z reżyserem Rafałem Wieczyńskim. Pomyślała, że spędzi w Warszawie jeden dzień i wróci do domu. Na miejscu usłyszała jednak: - Świetnie, zabierzcie ją do mamy Popiełuszki do Okopów i kręcimy pojutrze.

- Koniecznie chciałam wiedzieć, kogo mam grać. Chciałam podglądnąć u pani Popiełuszko jakiś rys charakteru. To spotkanie okazało się osobnym, niepowtarzalnym dla mnie przeżyciem. Zawsze mnie zastanawiał fakt, że tacy ludzie jak ksiądz Jerzy nie biorą się znikąd, przecież muszą wyrastać z jakiejś rodziny. Na miejscu spotkałam kobietę, co do której nasuwa mi się jedno określenie, może dość patetyczne, ale odpowiednie: ona jest niezłomna i taki był ksiądz Jerzy - opowiada Chechelska.

W Okopach wysłuchała kilku opowieści ponad osiemdziesięcioletniej Marianny Popiełuszko. O wychowywaniu dzieci, o synu ochrzczonym jako Alfons, który jako ministrant zawsze przed szkołą najpierw szedł do kościoła, o tym jak nosiła śmietanę do oddalonej o kilka kilometrów Suchowoli, by uzbierać pieniądze na seminarium. - Kiedy opuściliśmy Okopy wahałam się, czy w ogóle podejmować się tej roli. Stwierdziłam, że tego się nie da zagrać. Bałam się deformacji, bo zobaczyłam tak niesamowitą osobę, że ta niewielka rola zaczęła mnie napawać obawą - dodaje aktorka. 

W pierwszych scenach filmu młodą matkę Popiełuszki gra Agnieszka Jaworska. Chechelską oglądamy, gdy niedługo przed tragiczną śmiercią ksiądz Jerzy odwiedza rodzinne strony. Po posiłku prosi rodziców, by pozowali mu do zdjęcia. - Myślę, że w tej krótkiej scence udało się pokazać ich niezłomność i pracowitość. Rodzice na chwilkę siadają razem, ale szybko zostaje tylko ojciec. Ona już idzie coś robić, musi się zająć konkretem, musi zapakować synowi upieczony chleb, musi być czymś zajęta. Tę scenę będę także ciepło wspominać ze względu na Kazimierza Borowca w roli ojca, który zmarł w wigilię 2007 roku - mówi Chechelska.

Praca na planie sprawiła aktorce Teatru Śląskiego jeszcze jedną trudność: językową. Zdjęcia zbiegły się w czasie z rolą w granej po śląsku sztuce "Polterabend". Podczas zdjęć na białostocczyźnie musiała przestawić się w ciągu doby na tamtejszy akcent. Gdy wróciła do Katowic, na jednej z prób do "Polterabend" wszystko jej się pomieszało i zaczęła nagle mówić jak w Okopach.

Film "Popiełuszko. Wolność jest w nas" stał się dla Chechelskiej także swoistą podróżą w czasie. - Miałam uczucie niepokoju, kiedy chodziłam po zamkniętych na potrzeby filmu ulicach Warszawy. Wszędzie stały milicyjne suki, zomowcy z tarczami... Nieprzyjemne złudzenie powrotu w tamte lata - przyznaje. W filmie nie znalazła się jednak scena, gdy matka i brat Popiełuszki odwiedzają go w Warszawie i przedzierają się przez tłum mundurowych do kościoła. - Grając w tym filmie wracałam do wspomnień, choćby o tym co robiłam podczas wydarzeń sierpniowych. Miałam wtedy szczęście być w Castel Gandolfo, gdzie graliśmy "Pokutnika z Osjaku" w obecności papieża. Byłam w szkole średniej i grałam w zespole w Instytucie Kultury Chrześcijańskiej Żywego Słowa - wspomina. 

Film, który opowiada również o warszawskim środowisku aktorskim, wywołał w niej także wspomnienia aktorów, którzy w stanie wojennym odmówili występowania na scenie: m.in. Marii Wilhelm, Marii Stokowskiej-Misurkiewicz czy Romanie Michalskim. - To, co wówczas robili było przecież niebezpieczne, ale aktorstwo wiązało się z pewną misją i postawą wobec rzeczywistości. Dziś nastąpiło przewartościowanie i po owej misji nie pozostało śladu - przyznaje smutno Chechelska.



Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
21 marca 2009
Portrety
Alina Chechelska