Smutny cyrk

Bernhard pokazuje jak jedna osoba może osaczyć i uzależnić od siebie grupę - o spektaklu "Siła przyzwyczajenia (Cyrk egzystencjalny)" Thomasa Bernharda w reż. André Hübnera-Ochodlo w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie.

Sztuka Thomasa Bernharda "Siła przyzwyczajenia" jest poświęcona jednemu dniu z życia trupy cyrkowej, ale przedstawia go tak, że mamy poczucie obcowania z kwintesencją losu człowieka. Stąd zapewne podtytuł dodany przez reżysera - "(Cyrk egzystencjalny)". André Hübner-Ochodlo utrzymuje spektakl w konwencji komedii, narzuconej przez autora, którą w istocie sztuka nie jest. To tragedia, nie ma tu miejsca na pozytywne dopowiedzenie losu bohaterów. Koniec zwiastuje przelew krwi albo trwanie w stagnacji. Komedią premiera Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie (przygotowana we współpracy z Teatrze Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie) jest o tyle, że obfitość złych emocji nie przytłacza widowni.

Bernhard pokazuje jak jedna osoba może osaczyć i uzależnić od siebie grupę. Tym człowiekiem jest dyrektor cyrku - Caribaldi (Michał Kula). Jego celem jest dojście do perfekcji w sztuce, za wszelką cenę. Należy ćwiczyć bez ustanku, to słowa, które często powtarza. Mistrzostwo jednak nie dotyczy sztuki cyrkowej, lecz wykonania Kwintetu fortepianowego A-dur "Pstrąg" opus 114 Franza Schuberta. Koncert ma przyćmić cyrkowe sztuczki. Próby trwają już ponad dwadzieścia lat, lecz bez zadowalającego Caribaldiego skutku. Zawsze zdarzy się coś, co zaburzy próbę i wyprowadzi go z równowagi. Obsesja perfekcji stała się rutyną, nietwórczym przyzwyczajeniem. Z jednej strony mamy więc dyrektora, który chce osiągnąć triumf, a z drugiej cyrkowców, którzy nienawidzą muzykowania - to sprzężenie zawsze doprowadza próbę do fiaska.

Między wierszami da się odczytać, że skład kwintetu ulegał zmianie już nie jeden raz. Caribaldi był w stanie poświęcić życie córki dla sztuki. Pod despotyczną kuratelą ma teraz Wnuczkę (Sylwia Oksiuta-Warmus) i bratanka (Adam Hutyra). Pokrewieństwo sprawia, że muszą oni spełnić jeszcze większe wymagania dyrektora cyrku, są wręcz przez niego zastraszeni. Dziewczyna pomimo oporów robi wszystko, co dziadek jej nakaże, nawet jeśli są to czynności uwłaczające. Bratanek, czyli Pogromca, ucieka w nałóg, dzięki czemu złudnie, choć na chwilę, staje się wolny. Uzależnienie sprawia, że jest rozproszony, nie panuje nad lwem, w rezultacie ulega kontuzjom. Kiedy wybija godzina próby "Pstrąga", zostawia zwierzęta i karnie zasiada do znienawidzonego pianina. Jedyną postacią, którą dyrektor być może ceni jest Żongler (Waldemar Cudzik). A może tylko tak Żonglerowi się zdaje, bo Caribaldi odnosi się do niego sarkastycznie i tylko czeka na okazję, by szydzić. Gra na skrzypcach to złe wspomnienie z dzieciństwa, mimo to Żongler nie stawia oporu. Błazen (Bartosz Kopeć) sprawia wrażenie, że najmniej z grupy obawia się dyrektora, co chwile niby przypadkowo zrzuca sobie z głowy czapkę, doprowadzając tym do szału Caribaldiego, a bawiąc Wnuczkę. Równie rutynowo uczestniczy w próbach, jak i je przerywa, jest nieświadom gniewu dyrektora, co wynika z niefrasobliwego usposobienia.

Zarówno scenografia, za którą odpowiadał reżyser wraz ze Stanisławem Kulczykiem, jak i kostiumy to obraz zakurzonego i nadgryzionego zębem czasu cyrku, a w zasadzie jego kulis (stroje zdradzają, że artystom nie powodzi się dobrze), miejsca kojarzonego z niewyrafinowaną rozrywką. Instrumenty muzyczne są równie mocno zużyte i rozstrojone. To kontrast do aury perfekcji w sztuce, do której dąży dyrektor. Dwojaką funkcję pełnią cztery lustra weneckie w tyle sceny. Każde z nich otoczone rzędem żarówek przypomina cyrkową arenę lub wóz, w którym mieszkali członkowie wędrownej grupy. W momencie doświetlenia stają się półprzezroczyste, w półmroku można dojrzeć sylwetki bohaterów, będących zawsze w cieniu dyrektora. Aktorzy tylko udają, że grają na instrumentach. Używają smyczków, ale muzyka spod batuty Adama Żuchowskiego jest odtworzona z nagrania i towarzyszy nie tylko momentom prób "Pstrąga". Podobnie jest z ich cyrkowymi rolami, nie prezentują swych numerów, a na czym polega ich talenty, można wyczytać z dialogów.

Michał Kula w roli dyrektora cyrku stworzył postać despotycznego starca, który nawet widzów traktuje z niesmakiem, jako zło konieczne. Jest w nim rys zdziecinnienia (często za plecami podwładnych pokazuje im język). Rola, która najlepiej wypadła, to Wnuczka. Sylwia Oksiuta-Warmus urzeka delikatnością i głębokim smutkiem postaci, nie mówi wiele, jej ciało wyraża emocje a żałość, która od niej bije, wzbudza współczucie.

Spektakl kończy się z pozoru bez pointy. Kolejna próba Kwintetu nie doszła do skutku, cyrkowcy rozchodzą się, na scenie pozostaje rozwścieczony Carlibaldi. Za jego plecami wyłaniają się mgliste sylwetki cyrkowców zatrzymane w geście zamachu smyczkami na despotę.



Paweł Kluszczyński
e-teatr.pl
21 września 2019