Szalone imaginarium

"Pippin" oszałamia rozmachem, zaskakuje różnorodnością środków i gatunków, splatających się w nim i kotłujących, wielością cytatów i żartami w duchu Latającego Cyrku Monty Pythona. Szczerze bawi i niebezpiecznie wciąga. Kolejny świetny spektakl na deskach Teatru Muzycznego! Jak oni to robią?

W tej żywiołowej, komediowej mieszance trudno się z początku odnaleźć. Kolejne ekscentryczne postacie, wyjęte z różnych stylistyk, z "szalonego snu reżysera", energicznie wkraczają na scenę, wypełniając ją szczelnie. Mieni się w oczach od kolorowych świateł, eklektycznych kostiumów, trudno ogarnąć całość, przyjrzeć się szczegółom. Ale ten wyraźny nadmiar, panujący na scenie chaos z czasem okazuje się ramą, w której toczy się bardzo współczesna opowieść. Choć zdecydowanie niejednoznaczna.

Pippin, starszy syn Karola Wielkiego, u progu dorosłości poszukuje sensu życia. Pragnie, by wszystko w nim toczyło się bardziej, mocniej, intensywnie, na maksa. Szuka spełnienia na wojnie, szuka w miłosnych uniesieniach. Wydaje się, że wreszcie znajdzie to, czego szuka, sięgając po koronę ojca. Każda z prób jednak przynosi rozczarowanie. Niepowodzenia książę przypłaca depresją, a histerycznie i dramatycznie gonione szczęście oddala się coraz bardziej. Tymczasem wiadomo, że jest na wyciągniecie ręki... Że "tam jest tu".

"Pippin" wymyka się jednak konwencji prostej bajki z morałem i "żyli długo i szczęśliwie". Nic nie jest w nim do końca oczywiste, czarno-białe. To bardziej kilkutomowa księga bajek, z której wysypują się kolejne postacie, niosąc swoje historie i puenty. Momentami przezabawne, momentami śmieszno-straszne, czasem niewybredne. Trochę surrealistyczne, często abstrakcyjne.

Ten musical - jak zauważył w książce "Ale musicale!" Daniel Wyszogrodzki - "to marzenie teatralne realizatorów, bo w zasadzie wszystkie chwyty są tu dozwolone. W musicalowym repertuarze nie ma drugiego tytułu, który daje tak dużą swobodę inscenizacyjną" - pisał. Stworzony na scenie przez Jerzego Jana Połońskiego z zespołem nierzeczywisty, wyimaginowany świat, w którym krąży i gubi się Pippin, jest ucieleśnieniem tego marzenia.

Po pierwsze choreografia - swoisty festiwal tanecznych gatunków: od tanga, przez cha-chę po walc. Porywające sceny zbiorowe, ale też ciekawie poprowadzeni główni bohaterowie - w ruchu momentami trochę abstrakcyjnym, nierzadko karykaturalnym. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to choreografia niesie ten spektakl. Tym samym jej autorka, Paulina Andrzejewska-Damięcka, efektownie wkracza w sezon w nowej roli - dyrektora do spraw artystycznych Teatru Muzycznego.

Po drugie muzyka - eklektyczna feeria rytmów i barw. Intensywna, charakterna, swobodna, niczym nieograniczona. Ale są też momenty bez muzyki. Musical bez muzyki? A co, nie wolno?

Po trzecie - aktorzy. Mistrz Ceremonii - Dagmara Rybak, Pippin - Maciej Pawlak, Bertha - Agnieszka Różańska, Katarzyna - Katarzyna Tapek, Fastrada - Anna Lasota, Król Karol - Radosław Elis, Ludwik - Maciej Zaruski - w tym składzie nie ma słabych ról. Znani z wcześniejszych kreacji w innych musicalowych produkcjach Teatru Muzycznego, tworzą dziś bardzo zgrany zespół. I chyba dobrze im ze sobą na scenie.

Jest jeszcze finał... bez finału. To trzeba zobaczyć.



Sylwia Klimek
kultura.poznan.pl
14 września 2019
Spektakle
Pippin