Szkic z mnóstwem nieudolnych pomysłów

Nie jestem przekonany, czy naprawdę trzeba było wyciągać z teatralnego archiwum "Chłopców" Stanisława Grochowiaka. Ten popularny niegdyś dramat, sfilmowany w 1973 roku przez Ryszarda Bera, bardzo się jednak zestarzał. Jedyna przyjemność wynikająca z przedstawienia w reżyserii Adama Nalepy w Starym Teatrze to możliwość podziwiania nazwisk tej miary co Anna Polony, Anna Dymna, Dorota Segda, Aldona Grochal czy Jerzy Trela, ale same nazwiska nie wystarczą, kiedy reżyser jest niewidzialny.

Wydany niemal 50 lat temu dramat Grochowiaka, opowiadający o grupie pensjonariuszy z domu spokojnej starości prowadzonego przez okrutne, ale i pocieszne zakonnice, wpołowie lat 60. dawał się odczytywać metaforycznie. Oto wieczne marzenie o wolności, które nigdy się nie spełnia. Bo każda tak zwana wolność - w tym przypadku ucieczka z domu starców - nosi w sobie cząstkę nowego zniewolenia. Osadzona w realiach PRL satyra Grochowiaka miała niegdyś mocny, prześmiewczy wydźwięk. Nic z tego nie ocalało. 

Wątła fabułka ciągnie się od jednego grepsu do drugiego. Scenografia i kostiumy wyglądają jak sen pijanego. Tandeta na resorach: fotele z osiedlowego salonu meblowego, wyciągnięte podkoszulki, sztuczne kwiaty, nietwarzowe suknie, parawanik, wersalka przykryta różowym kocem, skarpety do sandałów.

Wobec tej zmultiplikowanej, reżyserskiej i inscenizacyjnej bezradności, próbowali jakoś odnaleźć się aktorzy "Starego". Z połowicznym sukcesem. W "Chłopcach" nie zauważyłem umowy wspólnego grania, każdy robił to, co potrafił. Najsłabiej wypadła drużyna oldbojów (Mieczysław Grabka, Leszek Piskorz, Aleksander Fabisiak, Jerzy Święch). Nadużywana szarża zabija nie tylko zawartą w tekście Grochowiaka lirykę, ale i nie służy pozostałym partnerom. Słodko-gorzkiego tekstu "Chłopców" nie trzeba było wcale zakrzykiwać.

Obok Jerzego Treli, który jak wiadomo nie musi robić niczego, a i tak trudno oderwać odeń wzrok, w spektaklu obroniły się jedynie niektóre role kobiece. Dorota Segda buduje rolę sumiennej , złośliwej zakonnicy Marii formalnie, panując nad artykulacją, kontrolując każdy gest; Anna Dymna jako żona Kalmity, aktorka Narcyza, postawiła na brawurę. Zaczyna z przytupem, ale otrzymując do zagrania bohaterkę przerysowaną i operetkową (w kostiumie, w dialogach) stara się mimo wszystko nasączyć tę grubo ciosaną postać subtelnością. Perełką jest kreacja Anny Polony w roli siostry przełożonej. Całość sprawia jednak wrażenie smutnego szkicu z mnóstwem nieudolnych pomysłów. Doprawdy trudno zrozumieć dlaczego dwukrotnie, na wielkim ekranie, musimy wysłuchiwać absurdalnych sond ulicznych na tle kościoła Mariackiego, o tym, że młodość jest piękna, a starość straszliwa. Reżyser powinien wiedzieć, że tego typu "atrakcje" są nie tylko banałem, ale kompletnie rozwalają rytm przedstawienia. Nie wiem również co miałyby oznaczać, dyndające ponad sceną, wielkie gipsowe stopy Chrystusowe. Czyżby ukrzyżowanie dobrego smaku?



Łukasz Maciejewski
Polska Gazeta Krakowska
10 października 2012
Spektakle
Chłopcy