Ta wieś nazywa się scena

Bohaterka sztuki, Basia, nie lubi swojej wsi. "Urodziłam się we wsi Borówka. Trudna wieś... Po jednej stronie góra, po drugiej góra. Jak w kotle ta wieś schowana. Wiosną zalewa ją woda, zimą śnieg zasypuje, latem gorące powietrze dusi, jesienią pięknie jest." Nie da się w niej żyć, nie da się wyjechać.

Im bardziej życie na wsi doskwiera, tym boleśniejsze bohaterkę dopadają demony. Tragiczne, gwałtowne, śmiertelne dopełnienie jej żywota to konsekwencja naturalna, nieunikniona. Bowiem bohaterka, nie godząc się na swoją egzystencję, staje się dla społeczności wiejskiej nosicielką wszelkiego zła, które musi zostać ostatecznie oczyszczone, wyplewione, nawet jeśli oznacza to śmierć.

Zasady zawsze były proste i oczywiste. Im bardziej radykalne, tym bardziej budziły trudne do opanowania emocje, którym nie można było przeciwstawić racjonalnych motywów postępowania i działania. Tak funkcjonuje wieś w sztuce Katarzyny Dworak i Pawła Wolaka. Zresztą może to być wieś realna w województwie dolnośląskim, w powiecie bolesławieckim, w gminie Gromadka. Borówki dawniej były w województwie legnickim. Ale może to jednak wieś całkowicie wymyślona przez autorów? Jest to na pewno metafora najbliższego i najdalszego świata. Występują tu wyraziste postaci, a relacje między nimi są i dramatyczne i często śmieszne, znaczone grubą, mocną kreską.

Konflikty rozpisane na całe życie. Bardzo często nierozwiązywalne. W naszej najlepszej literaturze, od Mikołaja Reja przez Władysława Reymonta do Wiesława Myśliwskiego i Tadeusza Nowaka, zawsze na wsi było trudno. Spektakl zielonogórski kontynuuje cenne i dobrze znane tradycje. Ale nie to wydaje się najważniejsze. Bardziej liczy się to, jak opowieść o wsi staje się opowieścią o grupie aktorów i miejscu, w którym spędzają najwięcej czasu, czyli opowieścią o scenie.

"Wieś to nie jest grupa zwyczajna. To organizm, głos, oddech... ale nie taki zwyczajny... Podczas pisania nie widziałem kulis, horyzontu, kurtyny... całą wieś widziałem na scenie, razem..." napisali w didaskaliach autorzy. I dodali, że "didaskalia możliwe do przepisania na kwestie dowolne". A znaczyło to w praktyce tyle, że opowieść, historia, narracja może się tworzyć nie tylko z dialogów czy monologów, ale także z didaskaliów, dość rzadko w taki sposób wykorzystywanych. Tym razem nie tylko wspierają mechanizm narracji, ale dodają ważny opis w partiach, w których dialog nie wystarcza. W zielonogórskim przedstawieniu opowieść sceniczna rodzi się zresztą nie tylko z mówienia. Także z czarno-białych, ruchomych obrazów wyświetlanych na ekranie zamykającym horyzont sceny. To na tym ekranie przelatujące ptaki zaprojektowane przez Adriannę Dziadyk, wyznaczają rytm zmieniających się pór dnia czy roku. A cała skala aktorskich głosów: szeptów, chrząknięć, nieartykułowanych pokrzykiwań, czy głośnych ekspresyjnych zawołań rozpisanych przez Jacka Hałasa tworzy swoisty emocjonalny utwór muzyczno-dźwiękowy. Składający się w przyjazne harmonie lub rozpadający na dysonansowe zgrzyty.

Katarzyna Dworak i Paweł Wolak mają ponad dwudziestoletnie doświadczenia aktorskie w legnickim teatrze. Oboje grali w najważniejszych spektaklach tej sceny. Ona w "Balladzie o Zakaczawiu", "Obywatelu M", "Szpitalu Polonia", "Szawle", on w "Don Kichocie Uleczonym", "Balladzie o Zakaczawiu", "Wschodach i Zachodach Miasta", "Made in Poland", "Cyranie de Bergerac", "Orkiestrze", "Dziadach". Wspólnie zadebiutowali jako dramatopisarze i reżyserzy spektaklem "Sami" (Grand Prix oraz nagroda za tekst, reżyserię i rolę na XII Ogólnopolskim Festiwalu Komedii "Talia", Tarnów 2008). Autorski teatr kontynuowali spektaklem "Pracapospolita, czyli tacy sami" (2010) oraz "Droga śliska od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł", który zdobył liczne nagrody (za tekst, inscenizację, rolę, scenografię) na XIV Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu (2014). A w 2014 tekst dramatu został też nagrodzony w dwudziestej edycji naszego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. W ich pisaniu, reżyserowaniu i graniu zawsze najważniejszy był aktor. Nie tylko wtedy, kiedy był sam na scenie. Może nawet bardziej wtedy, gdy był na scenie w zespole. Wtedy bowiem miał szansę ujawnić nie tylko całą pełnię talentu i wrażliwości, ale poprzez rozmaite konteksty i kontrapunkty pokazywał swoją niepowtarzalność i indywidualność. Jak w najlepiej napisanym utworze kameralnym, w którym wszyscy, gdy trzeba, są solistami, a jeśli to potrzebne - akompaniatorami. W obu przypadkach wymagane jest pełne oddania i mistrzostwo. Tak samo ważne stają się własne działania, jak i uważne wsłuchiwanie się w partnera. Najważniejsi nauczyciele i reformatorzy teatru powtarzali zgodnie: aktor istnieje tylko wtedy kiedy istnieje partner.

W zielonogórskim przedstawieniu Małgorzata Bulanda tak zaprojektowała scenę, aby aktorom nic nie przeszkadzało. Osiemnastu aktorów siedzi w dwóch kościelnych ławach twarzą do widowni przez całe przedstawienie. Poszczególne sceny dzieją się na wąskim polu gry przed ławkami i po ich bokach - zawsze w tle są twarze partnerów, skupionych, współgrających. Wymienić trzeba wszystkich: Marek Sitarski (Ksiądz), Elżbieta Donimirska (Walczakowa), Ernest Nita (Jasiek), Alicja Stasiewicz (Basia), Aleksander Stasiewicz (Mietek), Marta Frąckowiak (Krysia), Tatiana Kołodziejska (Matka), Robert Kuraś (Leszek), Kinga Kaszewska-Brawer (Ewa), James Malcolm (Thomas), Romana Filipowska (Ania), Anna Chabowska ((Bożena), Joanna Wąż (Warszawka), Wojciech Brawer (Wojtek), Urszula Zdanowicz-Łabiak ((Ula), Radosław Walenda (Radek), Joanna Koc (Asia), Beata Sobicka-Kupczyk (Beata). Oczywiście są większe i mniejsze role. Ale wszystkie tworzą wspólną wartość. I za to autorom przedstawienia należą się słowa szacunku.

"Gdy przyjdzie sen. Tragedia miłosna" może być oczywiście odczytywany jako spektakl o naszej wsi. Ale może być także oglądany jako studium o aktorach i zespole. Bowiem ta wieś naprawdę nazywa się Scena.



Andrzej Lis
e-teatr.pl
11 grudnia 2015