Teatr nierozerwalnie związany z życiem

Szaniawski był jednym z najważniejszych polskich dramaturgów w dwudziestoleciu międzywojennym. Jego sztuki wystawiały renomowane teatry, reżyserowali je i grali w nich najwybitniejsi polscy artyści. A obecnie jest autorem zupełnie zapomnianym. Patrzą na niego jak na jakiegoś dinozaura.

Z Markiem Mokrowieckim - reżyserem spektaklu "Dwa teatry" Jerzego Szaniawskiego - rozmawia Monika Mioduszewska-Olszewska.

Monika Mioduszewska-Olszewska: O czym pan chce zrobić przedstawienie?

Marek Mokrowiecki - Myślę, że realizacja "Dwóch teatrów" to doskonała okazja do tego, żebyśmy porozmawiali o fenomenie teatru, bo teatr nie jest jakąś wyspą oderwaną od życia. Szaniawski pokazuje, że jest z życiem związany nierozerwalnie.

W 2000 roku w naszym teatrze zrealizowałem spektakl "Zaszczepiłem mu tego motylka, panowie" na podstawie opowiadań o profesorze Tutce i pamiętam piękną recenzję pani Leny Szatkowskiej zaczynającej się słowami „Jak łyk świeżego powietrza". Mam nadzieję, że to przedstawienie też takie będzie.

Co wyjątkowego jest w Szaniawskim? Tak wyjątkowego, że został patronem płockiego teatru.

- Szaniawski był jednym z najważniejszych polskich dramaturgów w dwudziestoleciu międzywojennym. Jego sztuki wystawiały renomowane teatry, reżyserowali je i grali w nich najwybitniejsi polscy artyści. A obecnie jest autorem zupełnie zapomnianym. Patrzą na niego jak na jakiegoś dinozaura.

Należy do grupy autorów tego starego, dobrego teatru, który wyrósł gdzieś tam w XIX wieku – teatru realistyczno-psychologicznego. Jego teksty skrywają w sobie historie, które się dzieją poza tekstem. Trzeba je po prostu umiejętnie odczytać.

Jest też z pokolenia autorów, którzy znakomicie pisali dialogi i prowadzili intrygę teatralną. Rzecz, która w obecnej dramaturgii jest już praktycznie passé. Dziś rozbija się jedność fabuły. U Szaniawskiego była fabuła i ta fabuła zawsze skrywała tajemnicę. Swego czasu przylepiono mu gombrowiczowską gębę. Używano pogardliwego określenia „szaniawszczyzna", które miało oznaczać sztuki prawie o niczym, niby poetyckie, niby realistyczne, takie „mgliste". A to nieprawda. W każdej jego sztuce są wyraźnie zarysowane konflikty. W "Dwóch teatrach" też. Tylko trzeba te konflikty odczytać.

Może zbyt rzadko gramy sztuki naszego patrona, ale każda premiera dramatu Szaniawskiego jest dla naszego teatru świętem. Mam nadzieję, że będzie tak i tym razem.

Myślę, że coś łączy Szaniawskiego z dzisiejszymi dramaturgami. Dramaturdzy dziś bardzo często tworzą spektakle wspólnie z reżyserami. Szaniawski też tworzył siedząc w teatrze, kiedy się od niego oderwał, stracił wenę. Może więc nie jest takim dinozaurem?

- To nie Szaniawski „oderwał się od teatru". To polityka nałożyła kaganiec na jego życie i twórczość. To, co pisał, nie podpadało pod
pojęcie „realizmu socjalistycznego" - komunistycznej doktryny. Tak samo niszczono na przykład Gałczyńskiego i wielu innych twórców. W latach 1949 - 1955 teatry obowiązywał zakaz wystawiania jego sztuk.

"Dwa teatry" to najgłośniejsza sztuka Szaniawskiego. Napisana w specyficznym momencie, tuż po II wojnie światowej, staje się głosem w dyskusji o realizmie. Wydaje się to dość surrealistyczną sytuacją: kończy się wojna, a literaci spierają się o realizm?

To dlatego, że wojna przewróciła całe myślenie ludzi o świecie. Podobnie było po I wojnie światowej. Sztuka była rzeczą pochodną tej zmiany. Szaniawski się nad tym zastanawiał, a przynajmniej tak mogę domniemywać z odczytania tekstu.

Weźmy dyrektora Teatru Małe Zwierciadło, który wystawia u siebie w teatrze realistyczne sztuki. Jak sam mówi, są to takie sztuki „kurtyna i koniec". Ale dyrektor Teatru Snów, który mu się zjawia w wizji sennej mówi, że postacie z tych sztuk ciągle żyją. Żyją ich tragedie, dramaty, których doświadczyły na scenie. To jest przesłanie Szaniawskiego.

Przedstawienie dalej się rozgrywa, choćby w naszych głowach?

- Tak. Przy czym po wojnie kładziono nacisk na takie postaci, jak choćby Chłopiec z deszczu – wielkie, negatywne znaczenie dla ówczesnych dysydentów miały zjawy powstańców, a na tym się skupiano w tych inscenizacjach. A to nie tylko o to chodzi.

Postaci dwóch dyrektorów teatrów można zinterpretować jako odwieczną walkę starego z nowym, ale dla mnie to raczej kontynuacja – dyrektor drugi pokazuje dyrektorowi pierwszemu, że robi dalszy ciąg jego sztuk – to bardzo ładna metafora ciągłości ludzkiego życia/tworzenia. Jak pan to odbiera jako wieloletni dyrektor teatru?

- Dyrektor pierwszy opowiada fabułę. Poprzez tę fabułę pokazuje nam pewne zagadnienia – etyczne, moralne. Dyrektor drugi jest jego kontynuacją, uzupełnieniem. Dyrektor Małego Zwierciadła i dyrektor Teatru Snów, to dwa spojrzenia na sztukę, na teatr, ale w zasadzie obaj stanowią jedność.

Teatr, który dziś mamy, odcina się od klasycznej dramaturgii. Jest taka piękna praca Arystotelesa „Poetyka" (śmiech), w której Arystoteles dokonał analizy dramatu. A współczesna dramaturgia od tego odchodzi. Odchodzi znacząco od opowiadania fabuły. Znak czasu.

Dyrektor pierwszy wszystko przedstawia w sposób zero-jedynkowy. Jest problem – pojawia się rozwiązanie. To są takie sytuacje zamknięte. To jest złe, to jest dobre...

- Nie, nie, Szaniawski nigdy nie mówi, co jest złe, a co jest dobre. Zawsze stawia przed widzem moralny dylemat. Choćby w Moście. Człowiek, który żył z przewożenia ludzi przez rzekę niszczy most, który mu odbiera sens istnienia. Czyn bez wątpienia kryminalny, ale rozstrzygnięcie racji autor pozostawia widzom. Podobnie jest w Dwóch teatrach.

Zgoda, może nie pokazuje co jest złe, a co dobre, ale mam wrażenie, że pierwszy dyrektor ma mniej wątpliwości.

- Ten stary, przedwojenny dyrektor, który wystawia sztuki, nazwijmy to, zamknięte, interesuje się snami. Czymś irracjonalnym, co pozostaje poza naszą świadomością.

Czy on uważa, że jego drogą jest realizm, ale jednocześnie próbuje od niego uciec w sny?

- Gdzieś chyba tak. Może czuje bezwiednie, że cytując Szekspira: „są rzeczy na ziemi i w niebie, o których się ani śniło filozofom waszym."

Choć brzmi to wszystko poważnie, Dwa teatry to komedia.

- W podtytule sztuki znajduje się zdanie „komedia w trzech aktach". KOMEDIA. Podobnie Czechow swoje sztuki nazywał komediami. Poprzez żałosność i śmieszność ludzkich zachowań, obnażał dramaty ludzkie. To Konstantin Siergiejewicz Stanisławski, wystawiając Czechowa w MChAT, narzucił na kilkadziesiąt lat sposób interpretacji jego sztuk.

I teraz anegdota. Czechow przyszedł na próbę generalną „Mewy", obejrzał i nie powiedział ani słowa. Stanisławski pyta go: „no i co?". Czechow wyjąknął: „Trieplew nosi spodnie w kratkę". Tej uwagi nikt nie pojął. A chodziło o to, że Stanisławski zrobił z niego cierpiętnika, a to był megaloman. Podobnie z Dwoma teatrami. Szaniawski nazwał je komedią. Ileż, oprócz dramatyzmu, jest w tej sztuce subtelnego humoru – a nie słyszałem o takiej interpretacji, w której by wyciągnięto humor. A przecież my wszyscy cały czas żyjemy między komedią i dramatem.

Polacy chyba mają problem z humorem w sztuce uznawanej za „poważną". Poważna sztuka musi być poważna?

- No tak, musi być „poważna".

Stawia pan na realizm? Nawiązując do słów Montka z pierwszego aktu - jak na scenie podają kawę, to na widowni pachnie kawą?

- Nie tak dosłownie. Stawiam na realizm zachowań postaci, szczególnie w dwóch jednoaktówkach, które są prezentowane w sztuce. Nie na weryzm, czyli wierne odtwarzanie rzeczywistości. Scenografia będzie na pewno zaskoczeniem dla widzów znających sztukę. Współpracuję z Aleksandrą Szempruch. Jej propozycja odchodzi od realizmu wnętrz opisanych przez Szaniawskiego w didaskaliach, zachowując system znaków, dając wielkie możliwości inscenizacyjne. Żebym tylko potrafił je wykorzystać.

Muzykę komponuje Krzysztof Misiak – nasz nowy kierownik muzyczny. Krzysztof bierze czynny udział w próbach i musi biedny kombinować, co też takiego mam na myśli, mówiąc: „Krzysiu, zrób mi tu taką... no wiesz... taką zimną muzykę, żeby... kapujesz?" .

Mam wrażenie, że w "Dwóch teatrach" Szaniawski próbuje znaleźć swój pogląd na teatr – szuka odpowiedzi. Jest pan wieloletnim dyrektorem teatru, czuje pan przemiany w teatrze?

- Jestem świadkiem tych przemian.

W teatrze coś się skończyło, czy po prostu się zmienił?

- Teatr się zmienił. Tak, jak zmieniło się nasze życie, nasze obyczaje.

Nie uważa pan, że zawsze tak było? Pan się buntował przeciwko swoim poprzednikom, dziś też młodzi reżyserzy buntują się przeciwko starszym?

- To jest normalne zjawisko. Zawsze tak było i będzie.

A czy dyrektor pierwszy, to będzie pan?

- Nie, ja nie zagram Dyrektora, choć przyznam, że miałem na to ogromną ochotę.

Pytałam raczej w sensie metaforycznym.

- Jeśli już, to chciałbym grać obu Dyrektorów naraz. Obydwu łączy, choć różne, przesłanie. Naprawdę można kochać jednocześnie i góry, i wodę.

Chce pan coś dodać?

- Nie ma już dworku, w którym żył i tworzył Szaniawski. Spłonął po jego śmierci, a wraz z nim i jego nieopublikowana spuścizna. Ale non omnis moriar. W Jadwisinie nad Zalewem Zegrzyńskim działa Szkoła Podstawowa nosząca imię Jerzego Szaniawskiego. Szkoła jakich wiele, ale jak się w niej kultywuje imię Patrona. Na korytarzach stała wystawa o Jego życiu i twórczości. Akademie i konkursy związane z twórczością pisarza. Jak czas pozwoli, jeździmy na te wydarzenia z Leszkiem Skierskim. Dane nam było oglądać grane wzruszająco przez dzieci Matkę i Profesora Tutkę. Pani Dyrektor, nauczyciele i grono rodziców marzą też o dźwignięciu z ruin dworku Szaniawskiego i stworzenia Muzeum poświęconego wielkiemu pisarzowi.

Chciałem wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. W czasach, kiedy Szaniawski pisał Dwa teatry pisano na świecie o fenomenalnym zjawisku. W zrujnowanej Warszawie działało więcej teatrów niż kin!

Zachęcamy widzów, żeby przyszli na coś innego niż farsa?

- Tak, żeby przyszli na „coś innego". To będzie coś więcej niż telenowela. A w tej sztuce mamy takie dwie „telenowele" – Matkę i Powódź (śmiech). A czym są telenowele? Chętnie oglądane, pokazują zazwyczaj zwyczajne życie. Tacy autorzy jak Szaniawski pokazują w nich coś więcej. To tak, jak napisał w „Kwiatach Polskich" Julian Tuwim:

„Tak kwiaty na zwyczajnej łące
Codzienne są, zwyczajne, znane
A rosną z głębi wstrząsającej
Z walki żywiołów opętanej.
A potem – trzeba by Szekspirów
By w wiekopomne zakuć słowa
Łódzkich Otellów, Królów Learów
I was, Ofelie z Tomaszowa!

Dziękuję za rozmowę.



Monika Mioduszewska-Olszewska
Materiał Teatru
18 maja 2020
Spektakle
Dwa teatry