Udany powrót, urocze wspomnienie

Nie ma tu żadnych dewiacji, nie ma ustawionego w centralnym miejscu klozetu, nikt nie biega nago po scenie, nie ma obscen i promocji homoseksualizmu. Wszystko tu jest prostolinijne i tradycyjne. Począwszy od reżyserii, poprzez scenografię, aż po grę aktorów. Tradycja aż dziw. Wprawdzie niezmiernie rzadko, ale bywają jeszcze takie przedstawienia. Do nich należy najnowsza premiera w warszawskim Teatrze Syrena "Jesienne manewry" Petera Coke'a w reżyserii Krzysztofa Szustera.

Brytyjski dramaturg i aktor zarazem, Peter Coke napisał pogodną, pełną ciepła komedię o grupie ludzi w podeszłym wieku, którzy pragną pomóc swoim przyjaciołom, tak jak oni emerytom. Ci starzy ludzie znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji, muszą opuścić dotychczasowe mieszkania, które nie są ich własnością. Mają niskie emerytury i nie stać ich na kupienie lokum. Pozostaje w najlepszym razie dom opieki społecznej. W tej sytuacji grupka emerytów postanawia zdobyć fundusze na kupienie mieszkania dla swoich kolegów i koleżanek. I tu zaczyna się właściwa akcja.

"Staruszkowie" wpadają na "genialny" pomysł, by docierać do bardzo bogatych ludzi i różnymi metodami przekonywać ich do składania ofiar pieniężnych na rozmaite, fikcyjne cele. Wszystko to sprawia, iż udają, że są kimś innym niż w rzeczywistości. Można powiedzieć, że to w pewnym sensie syndrom Janosika, który zabierał bogatym i dawał biednym.

Krzysztof Szuster po raz kolejny sięgnął po tę zabawną komedię. Wiele lat temu sztukę Petera Coke'a wyreżyserował w kilku teatrach, m.in. w 1986 roku w byłym Teatrze Popularnym w Warszawie, rok później w gdańskim Teatrze Wybrzeże, a w 1989 w Teatrze Telewizji. Można by zatem powiedzieć, iż jest to najbardziej ulubiona sztuka tego reżysera. Czy tak jest, nie wiem, ale sam fakt, że Krzysztof Szuster sięga po tę właśnie komedię kilka razy, o czymś świadczy.

Nie jest to wielka literatura podejmująca na przykład jakieś transcendentalne tematy czy poruszająca głębokie problemy natury psychologicznej nurtujące człowieka. "Jesienne manewry" nie aspirują do takich wyżyn filozoficzno-intelektualnych, natomiast sztuka jest świetnie napisana pod względem dramaturgicznym, ze znakomicie skrojonymi postaciami. I - co nie mniej ważne - są to role w większości przeznaczone dla aktorek i aktora w wieku "mocno" emerytalnym. A trzeba dodać, iż jest to rzecz niemałej wagi. O ile aktorzy mężczyźni mają szansę realizować się w zawodzie, i to w głównych rolach, w wieku nawet tzw. zaawansowanym, na przykład po osiemdziesiątce (jeśli tylko pozwoli im na to pamięć, aby nauczyć się roli, i mają dość siły, by zagrać ), o tyle nie dotyczy to aktorek. Problem bierze się z braku literatury dla ról aktorek. Jeśli chodzi o postacie kobiece, to nieporównywalna większość sztuk zawiera role dla kobiet młodych i w wieku średnim. Natomiast aktorki w wieku lat siedemdziesięciu i więcej jeśli pojawiają się w sztuce, to najwyżej w rolach epizodycznych, a nie głównych, pierwszoplanowych. Oczywiście, są wyjątki, które i tak nie zmieniają statystyki w tym względzie.

Natomiast w "Jesiennych manewrach", prócz dwóch ról dla młodych wykonawców (w przedstawieniu grają Marta Walesiak i Marcin Piętowski na zmianę z Dariuszem Kordkiem), wszystkie pozostałe autor napisał dla aktorek i aktora w wieku emerytalnym. I to nie jako drugorzędne czy epizodyczne, lecz wszystkie równorzędne. Przed premierą Krzysztof Szuster żartował nawet, że średnia wieku aktorów w przedstawieniu wynosi sporo ponad siedemdziesiąt lat.

Reżyser trafnie dobrał obsadę. Oprócz wyżej wspomnianych jest siedem aktorek: Barbara Krafftówna, Irena Kownas, Krystyna Tkacz, Ewa Szykulska, Zofia Czerwińska, Aleksandra Górska i Teresa Lipowska oraz jeden aktor - Marek Barbasiewicz. Wszyscy to diametralnie różne osobowości, temperamenty aktorskie, cechy charakterologiczne i środki wyrazu. Zderzenie tych postaci na scenie tworzy tzw. naturalną dramaturgię, niezależnie od litery tekstu. Wszystkie role wyraziste, w pełni wiarygodne i aż kipią od dynamiki. I to tej dynamiki wyrażonej środkami artystycznymi, a nie pustą, bezsensowną bieganiną, czym najczęściej raczą nas dziś teatry.

Każdy z wymienionych artystów to epoka polskiego teatru. Wszyscy mają w swoim bogatym dossier różnorodność zagranych postaci i swoje miejsce w historii polskiego teatru. Umieszczenie ich w jednym przedstawieniu ma jeszcze dodatkowe znaczenie, przypomina bowiem o niegdysiejszych latach świetności naszej sceny, kiedy teatr był jeszcze prawdziwym teatrem.

I myślę, że ten aspekt miał też na uwadze reżyser spektaklu, dobierając obsadę. Bo przedstawienie Krzysztofa Szustera jest uroczym wspomnieniem teatru, jakiego już dziś prawie nie ma. Teatru "w starym stylu", gdzie wszystko jest na swoim miejscu, gdzie każdy detal scenograficzny ma swoje znaczenie, gdzie dowcip ma swoją klasę i gdzie aktorzy grają postaci, nie odbierając im człowieczeństwa, lecz przydając im ciepła i pogody ducha. Co zwłaszcza w "Jesiennych manewrach" jest przecież niezbędne.

No i muzyka, której dobór nie jest przypadkowy, lecz współtworzy klimat spektaklu i odsyła widza do pewnej estetyki poetyckiej, którą - podobnie jak prawdziwy teatr - też już dziś odstawiono do kąta. Lejtmotywem muzycznym jest tu bowiem instrumentalne wykonanie znanej, ogromnie zabawnej piosenki z Kabaretu Starszych Panów, doskonale interpretowanej niegdyś przez Wiesława Michnikowskiego "Wesołe jest życie staruszka". Tytuł tej piosenki w pewnym sensie nadaje się na motto przedstawienia Krzysztofa Szustera. Piszę "w pewnym sensie", ponieważ bohaterowie "Jesiennych manewrów" wprawdzie są już w jesieni życia, ale witalności, humoru, bystrości umysłu i sprytu w działaniu mogą pozazdrościć im dwudziesto- i trzydziestolatkowie. Swoim starszym kolegom mogą pozazdrościć także prawidłowej dykcji, melodii zdania, właściwego akcentowania wyrazów itd.

To świetnie wyreżyserowane i dobrze zagrane przedstawienie ma jeszcze jeden aspekt. Jest mianowicie spektaklem powrotu. Krzysztof Szuster, aktor, reżyser, który w swoim dorobku ma przede wszystkim komedie, interesuje się też myślistwem, jest również wielkim miłośnikiem koni, kolekcjonerem pojazdów i uprzęży z różnych epok. Lata temu odszedł z teatru do biznesu zgodnego ze swoimi zamiłowaniami. Teraz powrócił, pokazując swoim przedstawieniem, że teatr jest dla niego miejscem ważnym i godnym. I że tego miejsca nie można zaśmiecać skandalizowaniem, poniewieraniem aktorów w obscenach i obrażaniem widza.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
30 kwietnia 2013
Spektakle
Jesienne manewry