Uzależniona od śmiechu

Kocham teatr, a czerwony dywan to nie dla mnie. Wolę bocznymi schodami sprawiać ludziom radość. I niezwykle cenię sobie życzliwość widzów. Mam szczęście w życiu na moją miarę - mówi Aldona Jankowska, aktorka i parodystka.

Zanim przejdziemy do Twoich telewizyjno-warszawsko-światowych sukcesów, wytłumacz się, proszę, ze swoich krakowskich ekscesów i skandali.

Mówisz o tych na Rynku?

Oczywiście, z policją w tle!

Było, było. Wyobraź sobie dziewczynę z poznańskiego Górczyna, grzeczną, z warkoczykiem, która wyrwała się spod kurateli rodziców i przyjechała na studia do Krakowa, bo marzyła, żeby zostać Ofelią. To miasto miało w sobie artystyczną magię i smak wolności. Wracając do akademika przez Rynek Główny, śpiewałam "Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma". Na początku lat osiemdziesiątych cisza nocna była przestrzegana i strażnicy moralności legitymowali mnie, a potem radiowozem podrzucali do akademika. Polewaczką też czasem wracałam. Jak widzisz, teatr uliczny mam we krwi.

Aldono, Ty byłaś notowana!

Jak przystało na porządną artystkę! Ale powiem ci jedno i zupełnie serio: hulaliśmy na studiach, i owszem, ale nigdy nie zawalaliśmy zajęć. Wszkole teatralnej była harówka. Potem pierwsze teatralne koty za płoty w Norwegii, później Kraków, Groteska, gdzie zagrałam w mojej ukochanej "Balladynie". Były wreszcie spektakle na Scenie pod Ratuszem, a wcześniej zagrałam u Jerzego Stuhra w "Poskromieniu złośnicy", w "Ludowym". Kraków to moje miasto.

Zaraz, zaraz. Ale przecież Twoje krakowskie sukcesy szły w parze z tym, co sprawiło, że rozsławiłaś siebie jako Zyta Gilowska, Danuta Ho jarska, o. Tadeusz Rydzyk w programach Szymona Majewskiego...


Tak, do dziś nie pojmuję, jak to się stało, że wygrałam casting na Zytę Gilowską A potem już poszło.

Nie bierzesz pod uwagę tego, że po prostu masz talent parodystyczny?

Ale ja nigdy wcześniej nikogo nie parodiowałam, żadnych artystycznych tradycji w mojej rodzinie nie było.

To dlaczego zajęłaś się parodią?

Bo wzięłam kredyt.

Słucham?

Jak się weźmie kredyt, to trzeba go spłacić. No więc musiałam zacząć zarabiać. Szymon mnie zaangażował, uznano, że jestem dobra, więc zaczęłam ostrą pracę. W programie Szymona były nie tylko parodie, ale także znakomite piosenki. Śpiewałam i cały czas chodziłam na lekcje śpiewu. Śpiew zawsze był moją pasją. Do tego stopnia że po trzecim roku PWST podjęłam desperacką decyzję: nie będę aktorką tylko śpiewaczką operową. Zaplotłam warkocze i poszłam na egzamin do szkoły muzycznej na wydział wokalny. Zaśpiewałam: Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji. Wszyscy pospadali z krzeseł i pytając, czy ja w ogóle znam nuty, zachęcali, żebym jednak wróciła na wydział aktorski. Wróciłam, ale na śpiewanie się nie obraziłam.

Jednak popularność przyniosła Ci parodia i telewizja, a nie ukochany teatr?

To prawda. Ale to nie jest taka popularność, że ludzie podchodzą na ulicy, bo cię rozpoznają. W programie byłam ostro ucharakteryzowana na Hojarską, Fotygę czy Gilowską, więc moja twarz była mniej znana. Choć zdarzało się, że np. w Krakowie, na Rynku, podszedł do mnie pewien jegomość na cyku z prośbą "Pani zadzwoni do mojej żony, przedstawi się jako Hojarską - żona ją uwielbia - i pani powie, że piłem chwileczkę z nią czyli z Hojarską. Wtedy małżonka wybaczy, wpuści do domu". No to zadzwoniłam. Wybaczyła. Wpuściła.

Na czym polega trudność i zagadka parodii?

Trzeba powiedzieć w niej coś od siebie. Parodiuję osoby z życia publicznego, które bardzo świadomie decydują się na istnienie w mediach. Nie potrafiłabym parodiować kogoś, do kogo mój stosunek jest żaden. Obserwuję polityków i staram się jak najwięcej wiedzieć na ich temat. Podobnie działa autorka tekstów, Ola Wolf. Zdarza się, że swoimi interpretacjami wyprzedza historię, bo to, co było żartem kilka miesięcy wcześniej, staje się faktem. Widz nigdy nie polubi parodii, której nie lubi aktor. Ona ma być zabawą, a nie złośliwością. Anna Fotyga, Angela Merkel, Beata Tyszkiewicz, treserka seksu tantrycznego, Zyta Wrrrróć! Gilowska, albo "posłanko Hojarsko" - wszystkie te postaci na swój sposób lubię. Cieszę się, że dzięki temu programowi zdobyłam tak dużą popularność, iż mogę mówić o własnej publiczności przychodzącej na moje spektakle. Widzowie chcą ze mną po prostu pogadać.

A Twoja parodystyczna porażka - była taka?

Owszem, Zbigniew Ziobro. Ubiegł mnie w tej parodii Sławek Zapała. Przyznaję, że długo przygotowuję się do każdej parodii, ale jak już złapię, o co chodzi, to obudzona w środku nocy mówię głosami parodiowanych.

Twoja specjalność to także parodia rewii. Jako jedna z niewielu w Polsce uprawiasz stand-up comedy w"Różowych koniach" granych regularnie w "Grotesce".

Stand-up comedy ma rodowód ame rykański i wykonywana jest przez najlepszych komików. W dużym stopniu przypomina monolog estradowy. To monologi nastawione na kontakt z widzem i zabawę z nim. Dopuszczają improwizację i wciąganie widza w zabawę. Każdy wieczór jest inny, bo uzależniony od poczucia humoru publiczności. Są w niej tzw. monologi po bandzie, prowokacyjne, nieco dźgające widza. Dobrym duchem tego przedsięwzięcia jest Henryk Pasiut, mój przyjaciel. Mistrzynią i prekursorką stand-up-comedy była Hanka Bielicką wzór niedościgniony, której dedykowałam ten spektakl. "Różowe konie" są ciekawym zjawiskiem teatralnym, w którym występują tancerze, a widzowie oglądają parodię rewii. Wychodzi zdeprawowana Hrabina (sypia z mężczyznami i kobietami), serialowa gwiazda sypiąca nowinkami z polskiego show-biznesu, wiecznie niezadowolona ze wszystkiego ciotką typowa urzędniczka Stanu Cywilnego, organizatorka pogrzebów, która fantazjuje na temat własnego pogrzebu. Ktoś napisał, że to jest ewokacja kiczu, który sięga absurdu. I bardzo dobrze. Przecież o to właśnie chodzi! My, Polacy, chętnie odwołujemy się do kiczowatych wzorców. A spektakl jest o kiczu, który zjada nasze życie, o polskich kompleksach. Stand-up-comedy zakłada półprywatność, improwizację, a to jest potwornie trudne.

Gdzie się nauczyłaś dialogowania z widzem?

Podczas grania mojego programu stand up w całej Polsce, w najróżniejszych miejscach. Zawsze szukałam nowych form, np. w "Balladynie" dialogowałam z lalką. To wymaga aktorskiej pokory - to była wielka szkoła. No i szkoła warsztatu u Majewskiego. Ten program hulał całą parą nie było czasu na nic innego.

A teraz hulasz w spektaklu "Hotel Babilon", w którym grasz siedem postaci...

W tym dwóch facetów...

Mówisz siedmioma językami...

Ten monodram to dla mnie wielkie wyzwanie. Jestem na scenie przez sto minut wjednym kostiumie i z jednym krzesłem. Jestem Zuzanną Kollarową z Bratysławy, Helgą z Niemiec, Ukrainką ze Lwowa, Genowefą Madejową z Wielkopolski czy Jenny z Chicago, ale też Pierrem z Marsylii i Jędrkiem Parzenicą z Zakopanego. Wszystkie osoby,któregram, wjakiś ułomny sposób posługują się naszym językiem i mają powiązania z Polską. A ponieważ każdy język ma swoją muzykę, musieliśmy najpierw zbudować z reżyserem Pawłem Szumcem składankę dźwięków, które wiązałyby się z danym językiem i równocześnie byłyby językiem ukraińsko-polskim, francusko-polskim, słowacko-polskim, angielsko-polskim, niemiecko-polskim, gwarą góralską i wielkopolską. Nieraz uśmiałam się do łez, przygotowując się do tej roli i chcę śmiechem i łzami dzielić się z publicznością Bo ja jestem uzależniona od śmiechu.

Czujesz się panią od rozśmieszania?

A czy ty wiesz, jaka to przyjemność dawać ludziom tyle radości? Jak masz świadomość, że zdobyłaś swoją publiczność, że widzom na twoim spektaklu jest może przez chwilę w życiu lepiej? Warunek jest jeden: rozśmieszanie nie może być samo dla siebie. To zawsze musi być historia o człowieku, która wzruszą śmieszy, ale też wywołuje refleksję. Ja nie jestem "panienką z rozkładówki", która pcha się do mediów, kolorowych pism - nic z tych rzeczy. Kocham teatr, a czerwony dywan to nie dla mnie. Wolę bocznymi schodami sprawiać ludziom radość. I niezwykle cenię sobie życzliwość widzów. Mam szczęście w życiu na moją miarę. Trafiam na świetnych ludzi w odpowiednich momentach życia.

Teraz trafiłaś na "krakowski" serial...

Wcześniej wygrałam casting do roli matki głównego bohatera w filmie "Księstwo" Andrzeja Barańskiego. To była moja pierwsza duża rola w filmie, do tego u mistrza. Okolice Kielc, zimno potworne, od rana do nocy na planie - a ty się nie stresujesz, bo każda uwaga reżysera jest strzałem w dziesiątkę. Jak się skończyły zdjęcia, to płakałam ze szczęścia że mogłam w tym filmie zagrać. I z rozpaczy, że wszystko się skończyło. "Księstwo" na wiosnę wchodzi u nas na ekrany. Film był pokazywany na kilku międzynarodowych festiwalach, m.in. w Karlowych Warach i ponoć był pięknie przyjmowany.

Wróćmy do serialu, czyli do, Julii"

Też rola z castingu. Jak widzisz, nie zasypuję gruszek w popiele, nie zachłystuję się jakimś tam drobnym sukcesem w tzw. show-biznesie tylko ruszam się, ciągle się uczę...

Czy możemy wreszcie porozmawiać o, Julii"?

Gram Bożenkę. Apodyktyczna tyranka, intrygantka, wariatką lubi zjeść i wypić, a za swoją córeczkę da się pokroić - uwielbiam grać tę postać. Wiadomość, że dostałam tę rolę, przyszła podczas jazdy autobusem. Oczywiście, cały autobus też się dowiedział, bo darłam się ze szczęścia jak szalona. I staram się, żeby ta rola była prawdziwa. Moja Bożenka chodzi zawsze w małej czarnej i wciąż zmienia żakiety. Co tu dużo gadać, Bożenka jest trochę po bandzie, jak w stand-up-comedy, a ja cieszę się, że taką jej wersję zaakceptowano w moim wydaniu. Takie Bożenki są wszędzie. I chwała Bogu, bo dzięki temu świat jest kolorowy. I jeszcze jedno: Bożenka ma fantastyczną córkę graną przez Martę Żmudę-Trzebiatowską. Marta jest nie tylko świetną aktorką ale także koleżanką. Ma podobną radość z pracy jak ja. I też lubi taki rodzaj artystycznej improwizacji, oczywiście, w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie ma w niej żadne go zblazowania zawsze przygotowaną z propozycjami.

Rzadko chyba koleżanki artystki tak dobrze mówią wzajemnie o sobie...

Tak? A po co jakieś zawiści, szkoda czasu. Staram się, zarówno na scenie jak i w życiu wychodzić do ludzi z dobrą energią.

Zobaczymy Cię w nowym programie Szymona Majewskiego, który wchodzi na telewizyjne ekrany?

Będę współpracować, ale w nieco ograniczonej formie, bo absorbuje mnie granie w moich krakowskich spektaklach: "Różowych koniach" i "Hotelu Babilon". Mieszkam w Krakowie, tutaj mam dom i tu czuję się jak u siebie. Warszawa daje mi energię, a Kraków poczucie bezpieczeństwa.



(-)
Dziennik Polski
31 marca 2012
Portrety
Aldona Jankowska