W obronie Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki

Chodzą słuchy, że wyczerpała się formuła konkursu, niegdyś centralnego wydarzenia Przeglądu Piosenki Aktorskiej, od którego całe to rozbudowane dziś przedsięwzięcie się zaczęło. Zanim jednoznacznie stwierdzimy, czy jego formuła faktycznie się wyczerpała, zastanówmy się najpierw, na czym tak właściwie ona polega.

Młodzi wykonawcy, w znaczącej większości studenci szkół teatralnych, prezentują swoje aktorskie interpretacje piosenek. Przechodzą sito eliminacji- ocenia ich jury, w którego skład wchodzą mniej lub bardziej znani i uznani rzeczoznawcy-eksperci. Oklaskuje ich wrocławska publiczność, która jak wiadomo, ma swoje wrocławskie sympatie, ale nikogo spoza Wrocławia nie wygwizduje, ewentualnie słabiej klaszcze. Każdy wykonawca prezentuje dwie piosenki, a jeśli jury o to poprosi, prezentuje trzecią.

Przed wykonawcami stoi bardzo trudne zadanie, muszą pokazać swoją własną propozycję na to, czym tak właściwie jest dla nich piosenka aktorska.

Czasami stawiają tylko na stronę muzyczną, czasami na aktorska, reinterpretują
i przearanżowują sprawdzone szlagiery (głównie piosenki A. Osieckiej), wykorzystują multimedia czy niekonwencjonalne instrumentarium. Wiedzą jednak, że najważniejsze, to mieć jakiś oryginalny pomysł na siebie. Lepszy lub gorszy, bywa, że wtórny, ale zazwyczaj na poziomie II etapu, każdy jest przynajmniej wart uwagi.

Krótko mówiąc, wyczerpanie się formuły konkursu musiałoby równać się wyczerpaniu zasobów kreatywnych i utalentowanych kandydatów z własną wizją piosenki aktorskiej.

Być może równałoby się w ogóle kryzysowi fantazji w aktualnie występującym pokoleniu młodych artystów. Czy to w ogóle możliwe?

Przyjrzyjmy się tegorocznej, jubileuszowej edycji Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki pod kątem wyczerpującej się formuły i pomysłowości. Czy faktycznie jest aż tak źle? W roli konferansjera wystąpił Sambor Dudziński. Jak to możliwe, że nikt wcześniej nie wymyślił, aby konkurs piosenki zapowiadać śpiewająco?

- Pomysł w sumie oczywisty, ale jakże nowatorski, zwłaszcza w kontekście tradycji klasycznego, szarmancko-oficjalnego sposobu zapowiadania kandydatów w starszych edycjach. Sambor wykorzystał swoje zdolności multiinstrumentalisty, praktycznie każdego kandydata „wyśpiewywał na scenę” inaczej. Podobno czasami przynudzał, kilka razy jego specyficzne poczucie humoru zderzyło się ze ścianą niezrozumienia, ale wszystko w granicach dobrego smaku. Najważniejsze jednak, że w sprytny i dowcipny sposób pokazał o co tak naprawdę chodzi w konferansjerce na PPA. Okazało się, że informacje o wykonawcach i utworach są wtórne, bo ten, kto zapowiada, najzwyczajniej w świecie gra na zwłokę i jedynie wypełnia czas potrzebny na przygotowanie się. Dzwonek oznajmiający gotowość artystów automatycznie kończył występ konferansjera, który doskonale „zagrał” swoją drugoplanową rolę i znał swoje miejsce. Przy okazji jego zapowiedzi można było usłyszeć jak gra się na łuku i paru innych, dziwnych instrumentach, których nazwy nie są powszechnie znane.

Przeanalizujmy teraz krótko występy wszystkich wykonawców II-go etapu. Chociaż znamy już zwyciężczynię (Grand Prix- Złotego Tukana zdobyła Justyna Wasilewska), to w poszukiwaniu kryzysu formuły konkursu warto przyjrzeć się bliżej każdemu z osobna.

W kolejności występowania:

Mariusz Odwarzny pierwszą piosenką nie zachwycił, z jedną ręką w kieszeni, koszulą w połowie włożoną do spodni i z manierą odrobinę kopiującą Czesława Niemena. Natomiast w drugiej nawiązał do swoich doświadczeń z programu telewizyjnego Idol i dzięki wyświetlanemu na telebimie teledyskowi i swojemu kostiumowi, pokazał coś na kształt interesującego dialogu czy reinterpretacji oryginalnego wykonania utworu Skin (po angielsku!- brawa za odwagę). Łysy, tańczył w podobny do wokalistki sposób. Była w tym pewna tęsknota za niedoścignionym, idealnym, medialnym pięknem, ale również kunszt kopisty.
Agnieszka Przestrzelska robiąc z krzesła taksówkę, która zajeżdża pod Moulin Rouge, zdecydowanie podołała ciężkiemu zadaniu jakim jest uruchomienie wyobraźni widza. Szkoda, że swój niewątpliwie duży potencjał i swoistą drapieżność udało się jej wykorzystać jedynie w jednej piosence. Wydaje się, że czegoś w jej występie brakowało, jakby pointy.

Paweł Gołębski zaśpiewał chyba świetnie, ale niestety bardzo duża część widowni, zwłaszcza ta młodsza, nie rozumiała tego pięknego, wschodniego języka w którym wykonywał utwór, zapewne właśnie dlatego nie wychwyciła też dowcipu. Nie do końca zrozumiały był przekaz związany z refrenem drugiej piosenki „…Wiśniewski spadł”. Prawdopodobnie chodziło o uprzytomnienie nam, że żyjemy w świecie błahych wartości, a nasze ideały są mierne. Tak sformułowana diagnoza współczesności być może jest trafna, odniosłam jednak wrażenie, że została wyrażona w nawiązaniu do sztandarowej wręcz piosenki-hymnu (tekst K. Dowgiałło), wykonywanej w filmie „Człowiek z żelaza” przez Krystynę Jandę pt. ”Janek Wiśniewski padł”. Mam nadzieję, że się mylę i ta nieszczęśliwa zbieżność nazwisk nie została tu umyślnie wykorzystana. Jeśli jednak tak, zasada dobrego smaku została złamana. Nie używa się tak wielkich symboli tylko po to, żeby pośmiać się z małych, a jeśli już się to robi, to właśnie w popkulturze. Młodsza cześć publiczności zdecydowanie nie podzielała mojego zbulwersowania, być może dlatego, że nie znała piosenki o Janku Wiśniewskim, lub po prostu lubi Pawła, gdyż ten jest z Wrocławia.

Aleksandra Krzyżańska, licealistka, zaśpiewała piosenkę ”Ukradła cyganka kurę”
w praktycznie identycznej aranżacji i interpretacji jak wyróżniona w zeszłym roku Margita Ślizowska. Pierwsza piosenka przy akompaniamencie akordeonu, druga z nagranym podkładem. Bardzo dobre wykonanie wokalnie, jednakże jeśli chodzi o obycie sceniczne, studenci szkół teatralnych zostawili Aleksandrę daleko w tyle.
Lena Frankiewicz bardzo dobrze przemyślała z czym i do kogo przyjechała. Jej autorskie piosenki pozwoliły pokazać wszechstronne uzdolnienia, łatwość naśladowania różnych stylów i duży dystans, zarówno do samej siebie jak o do festiwalu. Opowiedziała dwie kompletne w warstwie muzycznej i fabularnej historie. Wzbudziła wielką sympatię publiczności. Udało się jej przemycić własną meta-refleksję na temat festiwalu. Błyskotliwie.

Duet Anna Karamon i Aleksandra Nowak, muzycznie świetne, z doskonałym akompaniamentem, dwoma wielkimi głosami- świetnie brzmiącymi w duecie. Rozkołysały publiczność melodyjnym „Seksem na plaży” z porywającą do tańca sekcją perkusyjną.

Ich autorskie utwory byłyby doskonałym materiałem na hit lata, jednakże dziewczyny nie wykazały się najmniejszym zrozumieniem co do tego, czym jest piosenka aktorska. Przekaz był błahy, a aktorstwo ograniczyły do ciemnych okularów i założenia wysokich butów do drugiej piosenki. W finale zrezygnowały nawet z tego- i bardzo dobrze, gdyż są mistrzyniami w zupełnie innej dziedzinie niż piosenka aktorska.

Maria Roma Klatka postawiła na nowatorskie instrumentarium i totalne przearanżowanie piosenki folkowej i historycznej już „Rebeki” A. Osieckiej. Maria Roma pięknie się prezentowała boso i w białym stroju, wydaje się jednak, że przegrała starcie ze wspomnieniem wcześniejszego wykonania (Ewy Demarczyk), które wszyscy mamy w pamięci.- Może właśnie dlatego tak ciężko było zrozumieć, dlaczego Rebeka nagle stała się taka agresywna. Druga piosenka również miała intensywny ładunek emocjonalny, było coś urzekającego w powtarzanym jak mantra refrenie „Biedna ja, biedna ja…”. Nie rozumiem jednak dlaczego wykonawczyni aż tak strasznie krzyczała i miotała się po scenie. Całość odebrałam jako nużącą mimo nadekspresji.

Justyna Antoniak, jaka szkoda, że nie miała akompaniamentu na żywo. Przepiękna, młoda, zgrabna, wulkan sexappel’u. Pierwszą piosenkę przestała w wyzywającym rozkroku, a potem… rozebrała się i pokazała wszystkie swoje niekwestionowalne atuty. Na mini-body gorsecik narzuciła etolę z lisa. Ruchowo i wizerunkowo była zjawiskowa. Nie pamiętam tylko o czym śpiewała. Podobno tekst był Szekspira…

Aleksandr Reznikow, zdobywca drugiego miejsca, urzekł dopiero poroszony
o trzecią piosenkę, gdyż wykonał ją w bardzo błyskotliwy sposób. „Cukierki dla panienki mam” zaśpiewał z lekkim wschodnim akcentem, wcielając się w urokliwego pijaczka. Niezrozumiała wydaje się jednak decyzja jury o przyznaniu mu srebrnego Tukana.

Na scenie bardzo się pocił i złościł. W finale wypadł chyba trochę gorzej niż w drugim etapie. Mam nadzieję, że nie było to wyrażone „en masse”  uznanie dla jego działalności na Białorusi, gdzie jak podaje strona internetowa PPA, siedział w więzieniu za związki z opozycją i udział w spektaklu wymierzonym przeciwko reżimowi Łukaszenki. Być może chodziło o niekłamaną autentyczność w wykonaniu piosenki „Wstęp do prawa”, której jednak Aleksandr nie wykonał w finale, decydując się na dwie dowcipne.

Alicja Pyziak, chyba najmłodsza uczestniczka konkursu, jeśli chodzi o aktorską stronę wykonania, stała w jednym rzędzie z Aleksandrą Krzyżańską, aczkolwiek chyba o jedno oczko wyżej. Pierwsza piosenka wykonana poprawnie, troszkę nudna, bardzo spokojna.Druga zaśpiewana za to wyraziście, zakończona czytelną i dowcipną piontą. Piotr Domalewski świetnie dał sobie radę z reinterpretacją piosenki „Psychobójca”, którą znamy głównie w wykonaniu Mariusza Lubomskiego. Jak on to zrobił, że krew z ust wypłynęła mu dopiero pod koniec piosenki?- Chyba musiał przegryźć jakąś kapsułkę… No ale jak zaśpiewał całą piosenkę z kapsułką w ustach? Świetny trik. Druga piosenka bardzo dowcipna, świeża. Ogólnie dość tradycyjne potraktowanie materii, pierwsza poważna, druga zabawna, nieźle aktorsko, dobrze wokalnie. Może trochę za mało charyzmy scenicznej, ale zdecydowanie, jako jedyny z mężczyzn w drugim etapie powinien przejść do finału. Tak się niestety nie stało.

Justyna Wasilewska, niekwestionowalna zwyciężczyni. Nie ma żadnych wątpliwości co do werdyktu. Wrocławianie też chyba nie mają, chociaż Justyna przyjechała z Łodzi. Mocny głos, tylko tej artystce właściwa, wyrazista osobowość sceniczna i specyficzna interpretacja, praktycznie nie do powtórzenia. Świetnie wykorzystany fragment tęsknego fado, w przedziwnym języku portugalskim, wykonany a cappella w samym środku utworu Toma Waitsa „Część, której masz już dość”. Szkoda tylko, że w finale zaprezentowała kompilację „Noc komety i obcy astronom”, zamiast innej, złożonej z motywów z piosenek Edith Piaf, którą śpiewała w drugim etapie, i która miała jeszcze większy ładunek odwagi oraz potencję przełamywania wykonawczych stereotypów.

Justyna Chowaniak wzbudziła dużą sympatię, kupiła publiczność utworami „Dyskoteka” z bardzo znaczącym i twórczym wpleceniem fragmentu tekstu J.Brela „Amsterdam” i „Taka głupia to ja już nie jestem…”, zaśpiewanym ze swadą, twórczo wykorzystując stereotyp głupiej blondynki. Poproszona o trzecią piosenkę, chyba nie do końca się spisała.

Anna Dijuk boso, w długiej, czarnej sukni, ze spojrzeniem utkwionym w dal, poprawna wokalnie, wykonała piosenki wyraziście i dość patetycznie,  przyjechała… z Krakowa.Po pierwszym, poważnym wykonaniu nie zaprezentowała żadnego nowego pomysłu na drugą i również wykonała ją bardzo serio. Skupiała na sobie uwagę widzów, nie przeszkadzało, że akompaniament był nagrany.

Anna Urszula Smołowik w krzykliwej, czerwonej sukience, z fantastyczną, lekko chropowatą, ciepło-drażniącą barwą głosu, wykonała swoje utwory w perfekcyjnej, jazzowej aranżacji. Aktorsko bardzo sprawna, podjęła się trudnego zadania, chciała rozśmieszyć przez łzy. Były momenty, w których zdecydowanie jej się to powiodło. Zabrakło jej zadziornej barwy głosu w finale.

Julia Mikołąjczyk pokazała świeżość w „tradycyjnym” sposobie wykonania. Posągowa uroda, długa, czarna suknia. Pierwsza piosenka wyśpiewana spokojnie, dobrze wokalnie, przy tym utworze jej akompaniator (pianista) miał bardziej dynamiczną mimikę niż sama wykonawczyni. Dopiero w drugiej mrugnęła okiem (dosłownie i w przenośni) i pokazała swój talent komediowy. Poproszona o trzecią piosenkę- zdecydowanie zasłużyła na finał.

Helena Sujecka ma potencjał dynamitu scenicznego i w pierwszej piosence nie zawahała się go użyć. Niestety „Mam chłopczyka na Kopernika”przeinterpretowała, wybuchy były zbyt wybuchowe, a spokojne refreny zbyt rzewne. Gdyby odrobinę zdjęła z ekspresji, może łatwiej byłoby jej uwierzyć. Po piosenkę „Co ona ma”  sięgnęła bardzo odważnie, nadając jej nowy kontekst i wydobywając niesłychany potencjał komediowy. W finale wypadła zdecydowanie lepiej niż w drugim etapie. Oklaskiwana najgłośniej ze wszystkich uczestników.

Voice Band w składzie: Arkadiusz Lipnicki, Tomasz Warmijak, Grzegorz Żołyniak, Piotr Widlarz, Wacław Turek- pięciu panów w czerwonych butach. Pokazali kawał kunsztu wokalnego. Wyśpiewali małe, dowcipne i dokładnie skonstruowane show. Zadziwiające było jedynie to, że liderem zespołu jest pan, który z całej piątki chyba najmniej się do tego nadaje. Od strony aktorskiej panowie zaprezentowali bardzo wysoki (jak na amatorów) poziom. Muzycznie - profesjonaliści.

Ewelina Stepaczenko zaśpiewała urzekającą i wdzięczną piosenkę o tym, jak wychodzi na miasto bez głowy. Oryginalny tekst i druga już tego wieczoru czerwona sukienka. Piosenka „Gołębi puch” została wykonana z nadmiernym przejęciem i inscenizowanym bólem, przez co wydała się lekko podszyta kiczem. Muzycznie też nie było bez zarzutu, ale przy tych wszystkich niedoskonałościach, wykonawczyni udało się nie stracić klasy i kobiecości.

Bartosz Pichter okrutnie potraktował i tak zmęczoną już publiczność powtarzając do znudzenia swoje „Trzy zapałki”. Prawdopodobnie w tej monotonii była pewna zamierzona metoda, być może chciał przygotować sobie grunt pod dynamiczniejsze „Disco”. Tekst był zgrabnie zrymowany i miał szansę bawić, ale niestety nie porwał widowni.

Jakie płyną wnioski z pobieżnego przyjrzenia się wszystkim wykonawcom drugiego etapu? Chyba dość nieskomplikowane. Wśród wykonawców panuje wielkie zróżnicowanie i bogactwo pomysłów. Jeśli zdarzają się słabsze występy to i dobrze, bo pozwalają dzięki sile kontrastów docenić i wyłowić najlepszych. Nie zawsze świetnym pomysłem na wymyślenie czegoś nowego, świeżego, jest dekonstrukcja starego lub definitywne odcięcie się od tradycji, chociaż czasami bywa szokujące i podoba się widzom. Młodzi wykonawcy twórczo i odważnie odnoszą się do troszkę skostniałej już dziedziny jaką jest piosenka aktorska. W tym właśnie dialogu tradycji ze współczesnością, w fascynacji tym co było, energii wkładanej w to, co jest i w niecierpliwym oczekiwaniu na to, co będzie, tkwi siła konkursu. Okazuje się, że realizatorzy koncertu finałowego „Jak oni słuchają”, którzy kazali wysłuchać psu sentymentalnego hymnu PPA „Pamiętajcie o ogrodach” Jonasza Kofty, zdają sobie z tego sprawę o wiele mniej niż uczestnicy trzydziestej edycji Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki. Żadnego kryzysu konkursu nie ma. Jest niemożliwy.



Martyna Majewska
Dla Dziennika Teatralnego
30 marca 2009