W świecie Pippi

W sobotę w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym najmłodsi widzowie spotkali rudą rebeliantkę. Przez widownię przetaczały się fale śmiechu

To za sprawą premiery spektaklu "Pippi Pończoszanka", reżyserskiego debiutu aktora Wojciecha Rogowskiego. Pippi, a dokładnie Pippilotta Wiktualia Firandella Złotomonetta Pończoszanka od 1945 r. bawi czytelników wciąż wznawianych w druku powieści Szwedki Astrid Lindgren. Ta najsilniejsza dziewczynka na świecie mieszka w Willi Śmiesznotce z koniem i małpą. Jej mama jest aniołem w niebie, a tata piratem. Pippi idzie przez życie sama, stając często w opozycji do świata dorosłych. Jak widowisko odebrali najważniejsi, czyli ci najmłodsi widzowie? - Podoba mi się Pippi i jej konik - zdradziła nam trzyletnia Ola Sztyma. - I jak Pippi huśta się na oponie. Sama tak bym chciała.

Mała Oleńka, tak jak zresztą cała młoda publiczność, z otwartą buzią obserwowała świecące gwiazdki - kiedy w teatrze zupełnie zgasło światło, na ścianach i suficie rozbłysły tysiące gwiazd. Uwaga, jedna z nich podobno spełnia życzenia...

Siedmioletni Adrian Majewski z bajki najlepiej wspomina walkę na ringu. - Skok z narożnika jak w prawdziwych zapasach. I strój Silnego Adolfa był taki, jak mają zawodowcy. Ale nie jest najsilniejszy na świecie! - komentował.

Przez widownię raz po raz przetacza się fala śmiechu. Na przykład, gdy Pippi postanawia pójść do szkoły, by jak inne dzieci, mieć wolne w wakacje i ferie. Małgorzata Wiercioch w roli nauczycielki, która nie chce dać się wyprowadzić z równowagi, a potem tańczy i śpiewa jest kapitalna.

Na brawa zasłużyła też Beata Niedziela, która wykreowała Pippi naznaczoną lekkim ADHD, podskakującą i rozbrykaną zadziorę. Jak z rękawa sypie litaniami kłamstw, które nie powodują zdziwienia, a raczej zachwyt na małych buziach. A jakież emocje wywołał pomysł plucia na sufit! Jestem przekonana, że spore grono młodych widzów spróbuje tej sztuczki (ku przerażeniu rodziców) w domu.

Spektakl pulsuje niezłą muzyką i choreografią. Całości dopełniają świetnie pomyślane i uszyte kostiumy. Widać, że od początku do końca na widowisko był pomysł. Dzięki temu efekt może spodobać się nie tylko dzieciom, ale również ich rodzicom. I nie mam tu na myśli sentymentalnej podróży w czasy naszego dzieciństwa, a raczej prztyczek w nos ze sceny od rudej buntowniczki, która potrafi sama siebie wysłać do kąta. Prztyczek za to, że zapominamy o dziecku w sobie, a przecież czasem można zrobić coś na opak, tak jak Pippi. I na przykład śmiać się bez skrępowania siedząc na widowni i oglądając bajkę dla dzieci.



Joanna Krężelewska
Głos Koszaliński
1 lutego 2011