Wiara czy szkiełko?

Pamiętam ogród, dość duży, w pełni rozkwitu, z drewnianym mostkiem nad stawem - zaskakujący widok w centrum Nadarzyna. Przypominam sobie dużą halę, jadalnię z obrazami na ścianach prezentującymi raj na ziemi, a także to co zaskoczyło mnie wtedy najbardziej - tabliczkę z napisem "fryzjer" - zakład fryzjerski tylko dla nich. Pozwalam sobie zacząć od wspomnienia własnej wizyty w zborze świadków Jehowy, bo właśnie od wspomnień rozpoczyna się spektakl "Sala Królestwa" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu.

Świadków Jehowy spotkał każdy, oni przychodzą do naszych domów, my do nich nie. Ja mogłam tam wejść dzięki oazowej wycieczce i proboszczowi w Nadarzynie - kościół i zbór żyją, a przynajmniej wtedy, szesnaście lat temu, żyły w jako takiej zgodzie.

Bo o co właściwe kłócić się z tymi tak miłymi, spokojnymi i przyjaznymi ludźmi? W spektaklu na podstawie tekstu i w reżyserii Tomasza Śpiewaka sami siebie nazywają "pastelowi" - od koloru stroju, ale też to określenie może kojarzyć się z łagodnością zachowania. Przedstawienie próbuje wniknąć w ich hermetyczny świat. Z perspektywy wyznawców jest on bardzo bezpieczny, bo pełen skrupulatnych zasad, zapisanych w książeczkach odpowiedzi na każdą wątpliwość, a także wypełniony ludźmi nie pozostawiającymi człowieka samego ani na chwilę, w której mógłby podważać prawdy wiary.

Bohaterów spektaklu widzimy w sali, która kształtem przypomina tunel. Pomieszczenie jest turkusowe, zakończone w tyle sceny drzwiami. Nasuwa na myśl drogę przejścia na "tamten świat", a właściwie - według interpretacji Pisma przez Świadków - przyjścia na ziemię tego najlepszego, wyczekiwanego świata.

Trudno zrozumieć co popchnęło sceniczne postaci do wstąpienia do świadków Jehowy. Samotność, rezygnacja, brak zrozumienia w kościele? A może bardziej teologicznie: nowe tłumaczenie, czyli Pismo Święte w Przekładzie Nowego Świata i interpretacja Biblii? Jednej odpowiedzi nie znajdziemy. Jasną motywację ma tylko lekarka (Dorota Ignatjew), która przychodzi, bo chce zrozumieć dlaczego nie zgadzają się na transfuzję krwi nawet wtedy, gdy zagrożone jest życie. Incognito wnika w ich społeczność. Jest na spotkaniach, uczy się zasad, poznaje rodziny. Jedna z nich, młode małżeństwo (Edyta Ostojak, Tomasz Muszyński), spodziewa się dziecka. Para nawet nie bierze pod rozwagę możliwości zastosowania cesarskiego cięcia. Czy ta decyzja zależy od nich czy jest im narzucona? Lekarka prowadzi swojego rodzaju śledztwo, chce to zrozumieć, ale też przekonać ich do zmiany dogmatu.

Osadzenie podstawowego konfliktu sztuki wokół porodu jest bardzo dobrym i mocnym pomysłem. W musicalu Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego "Położnice Szpitala świętej Zofii" mówiono, że gdy występują porodowe komplikacje, rodząca czuje się jak osoba uwięziona w spadającym samolocie. Donikąd ucieczki. Poród to nie operacja, którą można zatrzymać, przerwać i wrócić do pacjenta ponownie. U Strzępki winny za katastrofę był system szpitalny, u Śpiewaka spadochron wyrzuca sama rodząca. Z pomocą męża i Komitetu Łączności ze Szpitalami - instytucji u świadków Jehowy, która pilnuje czy lekarz nie postępuje wbrew życzeniom pacjentki.

A lekarka ma związane ręce. I szaleje z bezsilności, bo sytuacja jest groźna, ona wie jak mogłaby pomóc, ale nie może.

W pewnym momencie mogło się wydawać, że spektakl będzie dążyć do oskarżenia, do buntu przeciwko radykalizmowi religijnemu, który zawsze prowadzi do śmierci. Czy to przez wysadzenie się zamachowcy-samobójcy czy przez równie autodestrukcyjną odmowę transfuzji krwi. Jednak wyszłam z teatru z wrażeniem, że przedstawienie daje szansę zaprezentowania wszystkich racji. Nie ma tam łatwego oskarżania, oceniania czy lepszy jest ten kto idzie za wiarą czy ten kto idzie za nauką. Jest zestawienie ducha i umysłu, przekonań i wiedzy. Widz może sam wybrać po której jest stronie.



Izabela Szymańska
e-teatr.pl
24 marca 2016
Spektakle
Sala Królestwa