Widowisko na laptopie

Oglądanie spektakli online zaczyna wchodzić mi w krew. Coraz rzadziej zastanawiam się nad tym „jak by to było w teatrze", a zaczynam akceptować formę przedstawienia, jaką proponuje teatr. Coraz częściej zdarza mi się także docenić niektóre z zalet transmisji online. I mimo, że wierzę że ten weekend był jednym z ostatnich podczas których nie mogliśmy fizycznie wybrać się do teatru to w przypadku spektaklu „Zmierzch – Świtem" w Teatrze Polskim, momentami cieszyłam się, że mogę obejrzeć go w takiej formie.

„Zmierzch – Świtem" to spektakl muzyczny, który swoją premierę miał trzydziestego stycznia 2021. Wtedy również przedstawienie można było zobaczyć jedynie online. Spektakl inspirowany jest twórczością Izaaka Babla - urodzonego w 1894 roku, rosyjskiego pisarza żydowskiego pochodzenia. Pojawiające się w spektaklu wątki możemy odnaleźć w dramacie „Zmierzch" oraz w „Opowiadaniach Odeskich".

Reżyserem spektaklu jest Jan Szurmieja. Jego dorobek artystyczny jasno wskazuje, że ma olbrzymie doświadczenie w tworzeniu spektakli w których olbrzymią rolę grają muzyka, śpiew i taniec. Takim właśnie przedstawieniem jest „Zmierzch – Świtem" i gdybym miała opisać je tylko jednym słowem, bez wątpienia napisałabym: Widowisko.

W przedsięwzięciu wzięło udział ponad trzydziestu aktorów. Jest to wyjątkowo duża obsada, której obecność tworzy niesamowite wrażenie. Każda scena grupowa jest tak obfitująca w szczegóły, tak żywa i zaskakująca, że chciałoby zatrzymać się transmisję i przyjrzeć się wszystkim aktorom po kolei. Każdy z nich jest obecny, skupiony, cały czas w działaniu. Mimo tak dużej obsady, ani przez chwilę nie poczułam się rozproszona. Przeciwnie rozpoznawałam bardzo dużą ilość emocji i reakcji. Początkowo obawiałam się czy spektakl muzyczny, na taką dużą skalę, ma prawo zadziałać na moim małym ekranie laptopa. Obawy okazało się jednak bezpodstawne – może choreografię nie robiły aż tak olbrzymiego wrażenia, jak gdyby oglądało się je na żywo, ale za to jaką mnogość szczegółów można było docenić!

W scenie grupowej modlitwy Żydów, poza zbliżeniami na śpiewającą aktorkę, możemy przyjrzeć się kilkunastoosobowej grupie. I tutaj właśnie nieoceniona okazała się praca kamery. W teatrze prawdopodobnie nie byłabym w stanie dostrzec tak wielu mini reakcji, które widoczne były jedynie w zbliżeniu. Dzięki temu poza rozmodleniem grupy, widoczne były także zmiany w ich zachowaniu, kiedy rozpoczęły się plotki o „Marusi z brzuchem". Podobnie w scenie popisów kabaretowych –aktorki nie zlewają się w tańczącą grupę, ale są osobnymi jednostkami, każda z nich niesie za sobą inną emocję, inne spojrzenie czy nawet minimalny gest. Zbliżenia pozwalają także docenić elementy spektaklu które zachwycają dopracowaniem i dbałością o szczegóły – np. kostiumy i charakteryzację. Przy tak dużej ilości aktorów, mnogość sukni, marynarek, spódnic, kapeluszy, loków, bufek, bokobrodów, elementy oglądanie z daleka mogłyby umknąć. W transmisji online nie było o tym mowy, ponieważ każdy z nich był właściwie na wyciągnięcie ręki.

Ani razu nie pojawił się u mnie konkluzja, że wrocławski Teatr Polski nie jest z zasady teatrem muzycznym. Poziom wokalny i taneczny jaki zaprezentowali aktorzy nie odbiega absolutnie od aktorów wyspecjalizowanych w musicalach. I całe szczęście, bo warstwa muzyczna zachwyca. Utwory są bardzo zróżnicowane, od lirycznych ballad, po wspólne, pijackie, szybkie w tempie piosenki. Na mnie największe wrażenie robiły utwory wykonywane przez Roksanę Vikaluk, której niejednoznaczna rola (była bowiem symbolem Żydowskiej Dzielnicy w Odessie) pozwoliła na przepiękne interpretację. Wykonywane przez wokalistkę utwory, były dla mnie pewnym zatrzymaniem w spektaklu, momentem wzruszenia, spowolnienia tempa. Przy tak wielu grupowych, często zabawnych, głośnych scenach, te momenty były niezbędne. I zadziałały bardzo korzystnie na cały przebieg spektaklu. Przypominały, że zabawa jest tylko chwilowa, że idzie smutek, cierpienie i tragedia. Wpływ na tak dobry odbiór warstwy muzycznej miały na to także doskonałe przekłady tekstów piosenek (Roman Kołakowski, Andrzej Ozga, Jan Szurmiej, Alekandr Wertyński). Od mocnych i wręcz brutalnych: „Co ma się stać. Niechaj się stanie! Nic na to nie poradzi durny człek) po delikatne i czułe: „Skrytych wśród jabłoni jasnych drzew, tam nas nie odnajdzie nikt, tam nas nie dogoni ludzki śmiech, tam tylko ja i ty."

Teatr Polski po raz kolejny zaskoczył mnie jakością. Nie tylko świetnym aktorstwem, reżyserią, choreografią czy scenografią ale także przygotowaniem spektaklu. Nie każda transmisja online jest na tak wysokim poziomie, nie zawsze z taką przyjemnością ogląda się trwające ponad trzy godziny dzieło. Jako widz czułam się zaopiekowana. Nie pozostawiona samej sobie na niewygodnym krześle w dwudziestym rzędzie, ale usadzona mile i wygodnie. I mimo, że już nie mogę doczekać się ostatecznego otwarcia teatrów (oby na dłużej niż parę tygodni!) to muszę przyznać, że niektórzy obronili się przed bezczynnością w sposób znakomity. I do tych niektórych jak najbardziej zaliczają się twórcy spektaklu „Zmierzch – Świtem".



Katarzyna Pilewska
Dziennik Teatralny Warszawa
14 maja 2021
Portrety
Jan Szurmiej