Widowisko o wielkiej miłości

Koniecznie idźcie do naszego teatru na "Romeo i Julię". To piękne i bardzo dobrze zrobione widowisko o wielkiej miłości! Właśnie: widowisko, a nie klasyczne przedstawienie sztuki. Od kiedy w ostatnich latach XVI wieku Szekspir napisał tę sztukę, nie schodzi ona ze scen całego świata.

Właśnie: widowisko, a nie klasyczne przedstawienie sztuki. Od kiedy w ostatnich latach XVI wieku Szekspir napisał tę sztukę, nie schodzi ona ze scen całego świata. Romeo i Julia z Werony stali się najbardziej znaną parą zakochanych, a w okoliczne miasta włoskie (podobno) zastanawiają się, ile rajcy Werony zapłacili Szekspirowi za taką promocję. Bo mit Romea i Julii wraca w coraz to nowej konstelacji artystycznej. Wikipedia wylicza blisko 30 dzieł muzycznych, dla których inspiracją był dramat Szekspira. Najbardziej znane jest "West Side Story" - musical z 1957 z muzyką Leonarda Bernsteina, scenariuszem Arthura Laurentsa i tekstami piosenek Stephena Sondheima, ostatnio, w 2009 r. wystawiony w Szczecinie. W 2004 roku z nową wersją musicalu wystąpił warszawski teatr Janusza Józefowicza, muzykę skomponował Janusz Stokłosa, a teksty napisał Jan Wermer. W obu zaproponowano młodzieżową, współczesną wersję Romea i Julii, często padają mocne słowa, a nawet aktorzy porozumiewają się młodzieżowym slangiem. Twórcom zależało przede wszystkim na ukazaniu konfliktu pokoleń, a najlepiej służyły temu dominujące w tamtym czasie tańce - u Bernsteina - rock and roll, u Józefowicza breakdance.

W Gorzowie zobaczyliśmy jeszcze inne widowisko, ale ustalenie jego autorstwa sprawia mi pewną trudność. W programie napisano, że autorem sztuki jest William Shakespeare (w formie angielskiej) , jednak brak nazwiska tłumacza. Nie ma także nazwiska autora adaptacji, a przecież do przedstawienia weszła zaledwie cząstka tekstu. No i nie jestem przekonana, że sam Szekspir napisał teksty piosenek. Zapewne robotę tę wykonał reżyser - Cezary Domagała, tyle że nie chciał chwalić się zasługami i do programu takich informacji nie podał. Szkoda. Ja lubię wiedzieć, co kto majstruje przy Szekspirze. Inni twórcy widowiska są znani. Świetną muzykę skomponował Paweł Steczek, scenografię wymyślił Ireneusz Domagała (zbieżność nazwiska z reżyserem przypadkowa), choreografię opracował Dariusz Lewandowski, a światła ustawił Mieczysław Kozioł. Duży udział w sukcesie mają aktorzy, ale o nich będzie oddzielnie. Każdy z wymienionych realizatorów wniósł do przedstawienia inne wartości i tu chciałabym pochwalić: Ireneusza Domagałę za koloryt spektaklu i cudowne rozety, Pawła Steczka nie tylko za piosenki, ale także przejmujące dźwięki zwiastujące zakręty miłosnej historii, Dariusza Lewandowskiego za oniryczność tańców, Mieczysława Kozioła za przejmujące niebieskie dolne światło, a Cezarego Domagałę za wszystko. Za bardzo dobre przedstawienie.

Jak wiadomo podstawą sztuki jest konflikt dwóch zwaśnionych rodów: Montekich i Kapuletów (tak, po polsku, w wersji gorzowskiej). Na balu między Julią z Kapuletów a Romeem z Montekich wybucha wielka miłość od pierwszego wejrzenia. Na nic nienawiść obu rodzin i odmienne plany rodziców, Julia i Romeo potajemnie składają sobie małżeńską przysięgę. Tymczasem w przypadkowej walce Romeo zabija krewnego Kapuleta i zostaje skazany na wypędzenie z Werony. Równolegle rodzice Julii planują jej małżeństwo z Parysem. Na pomysł szczęśliwego rozwiązania konfliktu wpada Ojciec Laurenty, który młodym dał ślub. Tyle że pomysł okazał się fatalny, więc wielka miłość Romea i Julii kończy się śmiercią obojga. Mamy więc w przedstawieniu miłość i śmierć obok siebie, nienawiść rodową, krew na sztylecie i inne przez wieki funkcjonujące silne uczucia oraz motywy ludzkich działań. To nie przypadek, że XVI-wieczną sztukę angielskiego pisarza tak łatwo dawało się przenieść w czasie i przestrzeni. Siła miłości i klęska śmierci zawsze wzruszają. Tę skomplikowaną fabułę reżyser podał czytelnie, rozumiemy przesłanki działania każdej z postaci, towarzyszymy jej duchowo w radościach i tragediach. Pomaga w tym postać, której nie ma u Szekspira, a którą dołożył reżyser nadając jej imię: Przeznaczenie. Dla mnie była to zwyczajnie: Śmierć. Grała ja Karolina Miłkowska-Prorok. Przez całe przedstawienie nie mówi ona nic. Ale jest. Tanecznym krokiem towarzyszy postaciom, które za chwilę umrą. One jeszcze o tym nie wiedzą, one Śmierci nie dostrzegają, ale widz tak, widz z góry wie, że musi stać się coś strasznego.

W gorzowskim przedstawieniu Romeo i Julia żyją w odległych latach, ale ich konflikt wzrusza tak, jakby żyli dziś. Stroje noszą niby z dawnej epoki, ale trykotowy podkoszulek Romea i nocną koszulkę Julii mogliby włożyć współcześni nastolatkowie. U Szekspira główni bohaterowie mają po 14-15 lat. Nawet najmłodszy profesjonalny aktor ma więcej. Gorzowski teatr dokładnie przez 10. laty wystawił "Romea i Julię", a wtedy główne role powierzono właśnie nastolatkom. Gdy przywołuję w pamięci tamto przedstawienie, postacie Julii i Romea są znacznie starsze niż kreowane obecnie przez Adriannę Góralską i Jana Mierzyńskiego. Choć aktorzy ci znacznie przekroczyli nastolatkowy wiek, na scenie prezentują się właśnie zgodnie z naszymi wyobrażeniami: Julia jest eteryczna, zwiewna, a Romeo - kochany szałaput cudownie mówiący o miłości. Najnowsza realizacja postawiła przed wykonawcami jeszcze jedno zadanie: musieli śpiewać i to niełatwe utwory. Takiego progu na pewno nie pokonaliby amatorzy, natomiast aktorzy robią to bez zarzutu. Spośród występujących chyba tylko Ojciec Laurenty (Leszek Perłowski) nie musiał śpiewać. Większość innych ról opierała się na partiach śpiewanych solo, w duecie lub większym zespole. Tytułowi bohaterowie wyróżniali się mocnymi glosami i dobrym, czytelnym podawaniem teksów piosenek. Spośród wykonawców drugiego planu na pierwszy wybijała się Marzena Wieczorek w roli Niani. Zazwyczaj wykonawczynie tej roli są spokojne, łagodne, dające Julii dobry wzór swoim zachowaniem. Tymczasem Marzena Wieczorek jest rozbiegana, energiczna, rządząca chłopakami, ale w końcu naprawdę załamana losem swojej podopiecznej. Dała popis wokalny i sceniczny, gdy szukała Romea, aby przekazać mu polecenie Julii. Same ręce składały się do oklasków.

Sceniczny obraz bardzo wzbogaciły postacie tańczące. Pięć dziewczyn i trzech chłopaków a to wzbogacają bal u Kapuletich, a to pomagają w ubieraniu Julii, a to symbolicznie niosą przestrogę. Wirujące postacie bardzo ładnie zostały wkomponowane w obraz sceny , a też każda z nich wykazała się sporą sprawnością taneczną.

Przedstawienie zaczyna i kończy śpiewane przesłanie: Tylko miłość przez wieki będzie trwać, zaślubiona tu przez śmierć, obudzi się, by dać ukaranym za nienawiść ludziom znać, że wieczna jest miłość, a zło zawsze rodzi śmierć. Melodia do tego tekstu jeszcze długo brzmi w uszach.

Tu po raz kolejny muszę podkreślić: mamy w Gorzowie zespół aktorski znakomicie śpiewający. Nie dziwię się więc dyrektorowi Janowi Tomaszewiczowi, że przynajmniej raz do roku przygotowuje duży, rozśpiewany spektakl. Widzowie lubią takie przedstawienia, choć dla teatralnej kasy to klęska: trzeba zapłacić zaproszonym realizatorom, a liczba aktorów na scenie też przyniesie znaczący ubytek teatralnej kasie. Podczas spotkania przy lamce wina po zakończeniu premierowego spektaklu (zaproszeni wszyscy obecni) reżyser Cezary Domagała podkreślił, że gorzowski teatr ma najniższy budżet roczny spośród wszystkich znanych mu polskich teatrów. No cóż: dyrektor Tomaszewicz musi być cudotwórcą, by podejmować się takich inscenizacyjnych wyczynów. Ale też właśnie dlatego widzowie go kochają.

Choć bilety na "Romea i Julię" będą nieco droższe niż na inne gorzowskie przedstawienia, proszę, idźcie je zobaczyć. Uwierzycie, że lepiej stawiać na własny zespół niż na gwiazdki znane z seriali, które gdy wybiorą się w daleką podróż ze stolicy, zaraz liczą sobie za bilet przynajmniej dwa razy więcej.



Krystyna Kamińska
Echo Gorzowa
31 stycznia 2013
Spektakle
Romeo i Julia