Wieczna miłość

Czy mówiąc "kocham" zastanawiasz się nad konsekwencjami? Siła tego słowa jest wielka. Zabójczo wielka. I może przetrwać lata.

Myślisz, że się mylę? Śmiejesz się? Nie musisz mi wierzyć na słowo. Ta historia, choć zdaje się być nieprawdopodobna, nie jest niemożliwa. A mówi o niedoszacowaniu potęgi wyznania miłości. W sobotę na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego najwytrwalsi widzowie zobaczyli premierę "Kobiety z przeszłości" w reżyserii Eweliny Marciniak, laureatki II Koszalińskich Konfrontacji Młodych m-teatr. Najwytrwalsi, bo premiera rozpoczęła się po meczu Polska - Czechy. Szkoda, że nie zamiast, bo ona zaaplikowała emocje, których mecz mi nie dał. 

Początek to flirt Romy z widzami. Ci, choć trochę przestraszeni, zaczynają grać w jej grę. I tak będzie już do końca. I na widowni, i na scenie. Sama scena jest nietypowa. To korytarz z trzema miejscami akcji na jego końcach i w środku. Aktorzy przez cały czas z niej nie schodzą i często jednocześnie na obu końcach coś się dzieje. Mało tego, publika niemal może dotknąć aktora. A fabuła z każdą chwilą oplata ich coraz bardziej. Na nią nie można być obojętnym. W końcu każdy kocha, albo kiedyś kochał.

Romy miała 17 lat. Spędziła lato z Frankiem. Pokochała go. Każdego innego może do niego porównać i każdy inny wypada przy nim blado. Nie chce już innego. Po 24 latach staje przed drzwiami jego mieszkania. Nie prosi o miłość. Ona wie i udowadnia mężczyźnie, że ją kocha. Przecież tamtego lata zapewnił ją, że jego miłość jest wieczna. Co z tego, że dziś ma żonę, dorosłego syna. - Kochasz mnie! mówi Romy. To, że się znaliśmy, nie zobowiązuje na zawsze - tłumaczy On. - Właśnie że tak. Tak mi powiedziałeś - spiera się Romy. - On zna mnie! -wtrąca się żona. Ale czy kocha? - pyta Romy.

Obserwujemy pełną emocji grę w trójkącie uczuć. Emocje są chyba największą siłą spektaklu. Między trojgiem pojawia się jeszcze Andi, syn Franka. Przez niego Romy raz jeszcze pojawi się w domu miłości sprzed lat. I raz jeszcze weźmie, bo nie prosi, miłość.

Jak ta historia się skończy? Warto sprawdzić samemu, bo spektakl był prawdziwą wisienką na torcie m-teatru (został pokazany na zakończenie festiwalu). Warto, bo Ewelina Marciniak potraktowała widza nie tylko jako obserwatora, ale i współuczestnika zdarzeń. Ktoś musi wejść na scenę, ktoś musi zagrać z aktorką w "szczerość". Ale wszystko ma swój cel - jak się okaże w finale. Interakcja to dość ryzykowana zabawa, albowiem nie każdy widz ma na to dość odwagi. Nie każdy odpowie, nie każdy poczuje się komfortowo. Ale ryzyko w sobotę się opłaciło. A aktorzy? Prawdziwą przyjemnością było oglądanie Katarzyny Zawadzkiej (Romy), która z luzem i nutą nonszalancji zagarnęła scenę. Temperament i szaleństwo w jej oczach to jak mieszanka chili i czekolady. To nie może nie skusić. Jestem przekonana, że dla Beaty Niedzieli rola Claudii w "Kobiecie z przeszłości" to rola życia. Przez cały czas aktorka jest napięta niczym struna. Gra każdy centymetr jej ciała. Twarz wyraża emocje, a słowa stają się tylko ich potwierdzeniem. Słowa, które zmuszają do retrospekcji, komu i kiedy drogi widzu powiedziałeś kocham. Bo jeśli miłość jest wieczna, to może i do Twoich drzwi kiedyś zapuka ukochana z przeszłości.



Joanna Krężelewska
Głos Koszaliński
19 czerwca 2012