Wielką zaletą śląskości jest otwartość

Nie trzeba urodzić się na Śląsku, aby móc w pewnym momencie powiedzieć „jestem Ślązakiem". Jeśli tylko ktoś chce korzystać z dobrodziejstw Śląska, czemu nie? Poza tym, uważam, że kultura na Śląsku, zachodzące w tutejszych teatrach zjawiska są niezwykle interesujące na skalę całego kraju. Wielką zaletą śląskości jest otwartość.

Z wicemarszałkiem Henrykiem Mercikiem, członkiem zarządu województwa śląskiego, rozmawia Ryszard Klimczak z Dziennika Teatralnego.

Ryszard Klimczak: Gwara śląska jest Panu bliska? Posługuje się Pan nią?

Henryk Mercik: - Oczywiście. Nauczyłem się „godać" od mojego dziadka. Tak się dla mnie szczęśliwie ułożyło, że mówił również po niemiecku. Jest to dość zrozumiałe, gdyż mój dziadek był z rocznika 1896, przeżył wojnę. Mówił pięknie po Śląsku.

Sądzę, że była to inna tradycja językowa niż współczesna gwara spotykana na Śląsku.

- Mam głębokie przekonanie, że po Śląsku można powiedzieć wszystko. Nie jest to język kabaretu, język spotykany w karczmie. Jest to język, którym nadaje się do wypowiedzenia rzeczy wzniosłych, jak i zwyczajnych. Takie podejście zawdzięczam dziadkowi. Ludzie dawniej porozumiewali się korzystając z tej gwary. Nadal żyją reprezentanci pokolenia, z którymi można poprowadzić swobodną konwersację gwarą.

Moja żona pochodzi z Chorzowa. Pamiętam jej babcię, która także mówiła piękną śląszczyzną. Językiem dziś już prawie nieistniejącym. 

- Owszem, gwara śląska została zepchnięta „do narożnika" wyznaczanego przez kabarety. Jednak nie jest aż tak źle. Wiele dobrych rzeczy dla „śląskiej godki" zrobił Teatr Śląski, w którym pokazano, że można grać po Śląsku. Nie na scenie kabaretowej, nie w domu kultury, tylko w ważnej instytucji kultury, gdzie profesjonalni aktorzy mogli zagrać spektakl posługując się gwarą. W Teatrze Śląskim otworzono drzwi gwarze. Miałem okazję obserwować powstawanie kolejnych spektakli granych gwarą.

W opinii publicznej pojawia się potrzeba zmodyfikowania, odświeżenia gwary/języka śląskiego. Jest to trudne zagadnienie, ponieważ język ten jest wewnętrznie zróżnicowany. Kiedy zostanie skodyfikowany?

- Tak, nie jest to łatwe. Pytanie, kiedy to się stanie, na razie pozostaje bez odpowiedzi. Powinni zajmować się tym fachowcy. W tej kwestii różne środowiska są zgodne. Język musi zostać odświeżony. Wszyscy mają przed oczami przykład kaszubski.

Tam jednak było prościej.

- Kaszuby są mniejszym obszarem, pragnę też przypomnieć, że Kaszubi nie są uznawani za mniejszość etniczną. Ich przykład jest czymś innym. Język śląski pojawia się w kulturze. Jest obecny w teatrze, w muzyce, w literaturze. Są twórcy piszący po śląsku. Nie zrobiono jednak ciągle jednej rzeczy. Nie pojawiła się kodyfikacja języka śląskiego, nie postawiono pytań czy język ten będzie łatwy do czytania, czy będzie dał się upowszechniać? Czy będzie trafiać do ludzi? Drugą rzeczą jest szansa, by uznać język śląski za język regionalny.

Jaka jest różnica pomiędzy gwarą, a językiem regionalnym?

- Gwara to pewna odmiana języka, jakim posługuje się określone środowiska i grupy społeczne. Natomiast język regionalny jest zdecydowanie szerszym pojęciem. Jest „poziom" wyżej. Potwierdzenie tego, że język śląski zalicza się do języków regionalnych mogłoby skutkować rozszerzeniem ochrony, jaka go otacza, uzyskaniem środków finansowych na badania, opracowania naukowe. Uważam, że język śląski jest elementem naszej kultury i państwo powinno otaczać go opieką. Nie sądzę, by stwierdzenie iż Śląsk może być homogenicznym bytem, państwem, jest słuszne.

Ma Pan bardzo zdroworozsądkowy stosunek do tej sprawy.

- Uważam, że poczucie śląskości to nie sprawa krwi, czy patriotyzmu. Takie narodowe myślenie o stało się modne właściwie w całej Polsce, a mnie wręcz odpycha. Nie podzielam tego. Dla mnie śląskość to odczuwanie szacunku względem miejsca, gdzie się dorastało, gdzie było się wychowywanym. Szacunek dla kultury tego obszaru. Jeśli ktoś przeprowadza się na Śląsk, poznaje kulturę miejsca, w którym zaczyna mieszkać i „kupuje" otaczający go świat... dla mnie staje się Ślązakiem. Nie trzeba urodzić się na Śląsku, aby móc w pewnym momencie powiedzieć „jestem Ślązakiem". Jeśli tylko ktoś chce korzystać z dobrodziejstw Śląska, czemu nie? Poza tym, uważam, że kultura na Śląsku, zachodzące w tutejszych teatrach zjawiska są niezwykle interesujące na skalę całego kraju. Wielką zaletą śląskości jest otwartość.

Należy przyznać, że na Śląsku nie spotyka się tylu przejawów ksenofobii, nacjonalizmu. Być może to zaleta kulturowej mieszanki, jaką od lat kojarzy się z tym regionem oraz szczególnej historii Śląska.

- Jest tak. Nurty nacjonalistyczne nigdy nie były na Śląsku zbyt silne, to cieszy. Pokazuje, że większa część społeczeństwa jest tolerancyjna. Po pierwszej Wojnie Światowej przez region przetoczyły się niepokoje, jednak tylko tyle. Natomiast nie znam Ślązaka, który byłby antysemitą, czy człowiekiem zapiekle odnoszącym się do Niemców.

Mam wrażenie, że jest to bardzo pozytywny element, który ułatwia życie i pod tym względem sytuuje Śląsk wyżej w rankingu regionów Polski. Wracając jednak do głównego tematu naszej rozmowy, czyli instytucji „marszałkowskich". Zacznijmy od Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk. Jaka jest jego kondycja artystyczna i finansowa?

- Jest to bardzo droga w utrzymaniu instytucja. Chcielibyśmy aby była współfinansowana przez ministerstwo, niestety nie możemy się tego doprosić. Natomiast jakość samego Zespołu Śląsk oceniam bardzo dobrze, ma potencjał. Podaje kulturę zwykłym ludziom, dla których niejednokrotnie spotkanie z Zespołem jest pierwszym kontaktem z kulturą w ogóle. Ludzie są zachwyceni widząc choreografię, orkiestrę, piękne stroje i występ na żywo. Wszystko podane w sposób „lekkostrawny" i przystosowany dla szerokiego grona odbiorców. Uważam jednak, że potrzeba dodatkowego finansowania, aby Zespół utrzymał swój wysoki poziom, myślę tu o funduszach ministerialnych. Pragnę też podkreślić, że my jako Samorząd województwa nie zamierzamy rezygnować z wpływu na repertuar Zespołu, ponieważ utrzymanie obecnego wysokiego poziomu było możliwe wyłącznie dzięki pracy Samorządu. Przez lata dbaliśmy o niego. Sądzę więc, że ta instytucja będąca wizytówką całego województwa powinna zostać w naszych rękach. Głównie dlatego, że im dalej od faktycznego miejsca działania instytucji znajduje się „punkt dowodzenia", tym gorzej dla instytucji współprowadzonej.

Chodzi Pan do teatru?

- Chodzę, odwiedzam również operę. Moja mama była zawodowym muzykiem i rodzice zabierali mnie do opery, na koncerty muzyki klasycznej. Pamiętam rodzinne wycieczki organizowane przez rodziców. Opera oddziaływała na mnie silnie, ponieważ łączy w sobie muzykę oraz warstwę plastyczną i aktorstwo. Działało to na wyobraźnię dziecka. Zwłaszcza scenografia.

Odwiedza Pan Chorzowski Teatr Rozrywki?

- Odwiedzam to miejsce i cenię. Przez wiele lat był instytucją sztandarową, którą mogło chwalić się województwo. Teatr wychował sobie grupę wiernej publiczności i uważam, że to jest bardzo potrzebne miejsce. Instytucja specjalizuje się w dawaniu rozrywki na najwyższym poziomie. Mam swoje ulubione spektakle. Jest to bardzo dobry teatr muzyczny, który od czasu do czasu eksperymentuje, jednak zazwyczaj celnie. Z przyjemnością się tam bywa. Teatr ma na swoim koncie kilka spektakli kultowych, które były wydarzeniami na skalę polskiego teatru muzycznego.

Wcześniej, w kilku słowach, wypowiedział się już Pan o Teatr Śląskim. Uważa go Pan za istotną instytucję dla regionu?

- Teatr ma bardzo oryginalny repertuar, uważam, że instytucja idzie w dobrym kierunku. Ma nową publiczność, młodszą, świeższą. Mam nadzieję, że widzowie zostaną i przyciągną kolejnych nowych fanów teatru. Pojawia się jednak pytanie, czy województwo jest w stanie finansować Teatr w takim stopniu, jakiego oczekuje sama instytucja? Chyba nie, choć się staramy. Chciałbym aby także miasto Katowice inwestowało w ten Teatr. Myślę, że warto go eksportować, liczę na współpracę z opolskim teatrem.

Została jeszcze Opera Śląska. Na dziś, najbardziej newralgiczny punkt na teatralnej mapie Śląska.

- Myślę, że ten rok będzie istotny, ponieważ pozwoli stworzyć plan działania tej instytucji. Opera Śląska wywołuje wiele emocji i zainteresowania, widzów i środowisk artystycznych. Zeszłoroczna premiera „Króla Ubu" wyszła znakomicie, otwierając nowe możliwości dla teatru operowego. Sądzę, że nawiązania polityczne są niezwykle aktualne, stanowiąc dobry kierunek dla opery. Samo wydarzenie było kosztowne, zostało przez nas wsparte dodatkową dotacją, lecz premiera pokazała, że można w Operze Śląskiej robić spektakle wspaniałe i widowiskowe.

Jaki był, z Pana perspektywy, miniony rok dla śląskich instytucji kultury?

- Biorąc pod uwagę możliwości finansowe województwa, rok był bardzo udany. Wydarzyło się wiele dobrych rzeczy w każdej ze wspomnianych przez nas instytucji i uważam, iż udało nam się pokazać, że samorząd województwa jest dobrym organizatorem. Choćby na przykładzie Teatru Rozrywki w Chorzowie. Województwo odczuwa niezwykłą odpowiedzialność. Jednak w moich oczach samorządy powinno się wzmacniać, gdyż w sensie kreowania kultury na pewnym poziomie nie da się zastąpić województwa, które posiada szeroki obraz sytuacji. Miasta mają swoje właściwe miastom problemy, samorząd wojewódzki jest zazwyczaj ponad nimi. W instytucjach wojewódzkich są obsadzeni dobrzy, profesjonalnie podchodzący do swojej pracy ludzie. Gdybyśmy mieli większy budżet, byłoby jeszcze lepiej.

___

Henryk Mercik – urodził się 20 lutego 1969 w Chorzowie. Architekt i konserwator zabytków, samorządowiec, od 2011 roku pierwszy wiceprzewodniczący stowarzyszenia Ruch Autonomii Śląska. Marszałek województwa śląskiego.



Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
28 lutego 2017