Wspomnienie

Smutna wiadomość dotarła do nas w czwartek: w wieku 78 lat zmarł Andrzej Żarnecki, znany aktor teatralny i filmowy.

Żywiołem, rzec można: naturalnym środowiskiem Andrzeja Żarneckiego był teatr. I trzeba przyznać, że pracował w placówkach, które świetnie zapisały się w dziejach polskiej sceny: warszawskim Teatrze Klasycznym, Teatrze Narodowym w latach dyrekcji Kazimierza Dejmka, łódzkim Teatrze Nowym czy stołecznym Teatrze Polskim w czasach jego świetności. Ale ma też trwałe miejsce w historii polskiego kina. Zapewniła mu je rola Marka w "Strukturze kryształu" Krzysztofa Zanussiego, filmie, Andrzej Żarnecki który o całą dekadę poprzedzał szczytowe osiągnięcia kina moralnego niepokoju. A dosłownie miliony znają Andrzeja Żarneckiego z filmu, w którym... nie wystąpił. Nie wystąpił bowiem w "Jak rozpętałem II wojnę światową", ale wszyscy znają śpiewaną przezeń w czołówce balladę, którą bez żadnych wątpliwości należy zaliczyć do największych przebojów w polskim filmie.

W Lublinie Andrzej Żarnecki reżyserował w Teatrze Osterwy oraz Kameralnym, a w tym drugim występował też jako aktor. Interesowała go przede wszystkim wielka klasyka - polska i światowa. Nie będę fałszywie zapewniać, że wszystkie te realizacje przyjmowałem z entuzjazmem, bo tak nie było. Ale była wśród nich taka, którą wpisałem na listę ulubionych i najwyżej cenionych spektakli, jakie dane mi było oglądać. To "Moralność pani Dulskiej" zrealizowana w Teatrze Osterwy w roku 1994 - Andrzej Żarnecki zrobił ów spektakl z wielką kulturą i szacunkiem dla tekstu, co obecnie nie jest bynajmniej regułą. I znakomicie poprowadził cały zespół wykonawców, z których potrafił wydobyć to, co najlepsze. W tym miesiącu minie równo 20 lat od dnia premiery, a ja wciąż mam to przedstawienie przed oczyma, dosłownie scena po scenie. I nie zmieniłbym ani słowa w pochlebnej recenzji, którą wówczas napisałem. O bardzo niewielu spektaklach mogę powiedzieć coś takiego.

Ale z panem Andrzejem spotykałem się na łamach nie tylko w relacji twórca - krytyk, ale również jako "kolega po piórze". W latach 90. ubiegłego wieku pisywałem recenzje do miesięcznika "Teatr", kierowanego wówczas przez niezapomnianego redaktora Andrzeja Wanata, a Andrzej Żarnecki publikował tam co miesiąc stały felieton. Czytywałem je zawsze z dużym zainteresowaniem, a kiedy dziś powracam do nich, konstatuję, że wiele z owych tekstów - mimo upływu lat - nie straciło nic ze swej aktualności. Owe felietony to - śmiem twierdzić - także istotna część dorobku pozostawionego przez Andrzeja Żarneckiego. Jakże odmienna od tego, co dziś ogłaszają drukiem rozmaite jednosezonowe "gwiazdy".

I właśnie cytatem z felietonu Andrzeja Żarneckiego chciałbym zakończyć to wspomnienie: "W Polsce wystarczy nawiedzony reżyser z grupą przyuczonych amatorów, by zyskać powszechny poklask. A zawodowy aktor, by zdobyć uznanie dla swego kunsztu - musi umrzeć...".

Pomyślmy o tych słowach.



Andrzej Z. Kowalczyk
Polska Kurier Lubelski
4 lutego 2014