Z wydźwiękiem bardzo dramatycznym

Nowy sezon w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze rozpoczął się 4 września nietuzinkowym, mocnym, wyrazistym i zdecydowanym akcentem. Spektakl autorstwa i w reżyserii Katarzyny Dworak i Pawła Wolaka był wręcz wymarzonym pomysłem na inaugurację sezonu, a także na początek 18. edycji Winobraniowych Spotkań Teatralnych.

„Gdy przyjdzie sen. Tragedia miłosna" to druga część tak zwanego tryptyku „Opowieści wiejskich". Przedstawiają one człowieka poprzez pryzmat wsi, którą autorzy uznają za „soczewkę ludzkich losów", konfrontując jednocześnie znaczenie jednostki ze społecznością.

Pierwszą sztukę z tego cyklu - „Droga śliska od traw. Jak to diabeł wsią się przeszedł" zaprezentowano po raz pierwszy w grudniu 2013 roku w Teatrze im. H. Modrzejewskiej w Legnicy, z którym związani są jej autorzy. Propozycja została bardzo pozytywnie oceniona i zdobyła liczne nagrody. Otwierające trylogię przedstawienie opowiada o złu, które zagnieździło się w człowieku i z czasem rozprzestrzenia się na całą społeczność wiejską. Istotą problemu jest to, że diabeł, który przechadza się po wsi, jest całkowicie biernym obserwatorem samoistnego procesu rozszerzania się zła wśród mieszkańców.

Druga część tryptyku jest przede wszystkim opowieścią o miłości, jak ją określają twórcy – „źle poczętej, niepoprawnie ujawnionej i absurdalnie przerwanej". Pełna dylematów moralnych sztuka, utrzymana w balladowym tonie łamie stereotyp sielskości i odwiecznego "porządku" wsi, a przekrój ludzkich losów, charakterów, motywacji i wrażliwości sprawia, że ma ona wydźwięk niezwykle niepokojący i w pewnym kontekście uwierający.

„Gdy przyjdzie sen..." wprowadza widzów w świat polskiej współczesnej wsi Borówka, gdzie poznajemy dwójkę głównych bohaterów – Baśkę i Jaśka, którzy trwają w niesatysfakcjonującej dla nich relacji.

Baśka przez całe życie czuje, że jej miejsce nie jest na wsi, że nie należy do tej kultury i tych ludzi oraz, że jest od nich inna, może lepsza, ale przez to nieakceptowalna. Marzy o ucieczce do miasta, pragnie nowych możliwości i ekscytującego życia, jest rozczarowana swoim związkiem, który przykuwa ją do znienawidzonego miejsca i nie potrafiącego jej zrozumieć Jaśka. To nieoczekiwanie ekspresyjnie, wręcz perwersyjnie zaproponowana i z konsekwencją utrzymana w temperaturze wrzenia rola Alicji Stasiewicz. Determinacja i siła dążącej do realizacji niekonwencjonalnego społecznie marzenia ukazana przez ruch, głos, uśmiech, rozpacz, a także pięknie zagrane zalotność i zmysłowość, dobrze oddają charakter bohaterki. Baśka jest skomplikowana i wzbudza mieszane uczucia: niechęć, pogardę, współczucie, litość, ale i sympatię. Popełnia błędy. W rozpaczy miota się i szaleje wybierając często niewłaściwe rozwiązania, podejmuje zgubne, zarówno dla niej jak i dla partnera decyzje.

Jasiek - prosty chłopak, niewiele chce od życia. Jego ambicje nie wykraczają poza wieś, w której żyje. Kocha Basię, choć nie rozumie jej marzeń, potrzeb, jej niechęci do miejsca, w którym żyją być może od pokoleń. Jednak im więcej napotyka trudnych sytuacji oraz zagrożeń, starając się zachować umiar wobec męsko-damsko-rodzinno-sąsiedzkich dylematów, tym bardziej gmatwają się relacje pomiędzy nim, a matką, współmieszkańcami i jego kobietą. Wspaniale zagrany przez Ernesta Nitę, podporządkowany mentalności, tradycji, miejscowej porządności i obyczajom, stara się być dobrym obywatelem, który w obliczu dylematów dokonuje słusznych z jego punktu widzenia wyborów, walcząc o kobietę. Walczy także o pozycję we wsi, własny los, swoje życie, dziecko, równowagę i środowiskową moralność. W ostateczności, w konfrontacji z mieszkańcami, ponosi jednak straszliwą porażkę i płaci za to niezwykle wysoką cenę.

Na uznanie zasługuje właściwie cały zespół aktorski, ale kilka postaci należy wyróżnić. Elżbieta Donimirska - Arcybaba, Aleksander Stasiewicz - Mietek, Tatiana Kołodziejska – Matka, Marek Sitarski – Ksiądz, i James Malcolm – Tomek, to perełki aktorskie tego przedstawienia.

Pomysł na kształt i charakter postaci, konsekwencja w utrzymaniu wszystkich charakterologicznych założeń, właściwa relacja wobec zmieniających się uwarunkowań, przemiany wynikające ze stanu ducha bohaterów, różnorodność i zmienność emocji, którym podlegają nie tylko główne postaci, ale wszyscy uczestniczący w wioskowym dramacie aktorzy, to sprawa nieoczekiwanej dojrzałości szczególnej pary reżyserskiej Katarzyny Dworak i Pawła Wolaka. Oboje, mimo dość młodego wieku i niewielkiego doświadczenia reżyserskiego, wykazali się niemałą wiedzą na temat psychologii i socjologii tamtego środowiska. Dokonali także trudnej sztuki zawładnięcia nad osiemnastoosobową obsadą aktorską. Niezależnie od ważności roli, wszystkie postaci w przedstawieniu grały na pełnych obrotach, w pełnej koncentracji i z maksymalnym zaangażowaniem. Przy tak dynamicznym przedstawieniu jest to rzecz o wysokim poziomie trudności, z którym nie zawsze sobie radzą nawet doświadczeni reżyserzy. Ponadto zaszczepienie w aktorach wiary w sens przedsięwzięcia, dyscyplina, a także niezliczona ilość pomysłów inscenizacyjnych, jakie zostały zastosowane w spektaklu, każą postawić im najwyższą ocenę.

Nie można nie zwrócić uwagi na odważną prostotę scenografii zaprojektowanej przez Małgorzatę Bulandę. Dwie surowe kościelne ławy zasiedzone przez uczestników przedstawienia oraz dwa oświetlone od wewnątrz pomieszczenia, oddzielone półprzeźroczystą folią, nadają szczególnie chropowaty klimat, który charakteryzuje całe przedstawienie.

Bardzo szczególnego zabiegu użył Jacek Hałas aby "umuzycznić", a właściwie udźwiękowić tło rozgrywającego się dramatu. Użył on mianowicie aktorów jako instrumentów, a właściwie jako źródeł dźwięków, którzy ćwierkali, gwizdali, mlaskali, szczekali ilustrując w ten oryginalny i niecodzienny sposób odgłosy wsi, w której snuła się opowieść.

Wrażenia uzupełniały animacje np. lecących ptaków, które zrealizowała Adrianna Dziadyk. Nadspodziewanie dobrze pasujące do formy spektaklu, dodając mu charakteru pewnej nierealności i niesamowitości.

Wszystkie te elementy składają się na spektakl ciekawy, o oryginalnej formie, niosący z sobą olbrzymi ładunek emocji. Do opisania interesującej treści użyty został język właściwie współczesny, ale z zabarwieniem prostoty i jednoznaczności, bez literackich zawiłości, bez ozdobników, za to nieco chropowaty i zbliżony do językowej potoczności.

Jest to spektakl oryginalny z wydźwiękiem bardzo dramatycznym, a jednocześnie komicznym zacięciem, gdzie szczęście miesza się z rozpaczą, dobro nie zawsze zwycięża, a konwenans, małostkowość i zazdrość potrafią zniszczyć niewinne życie. Teraz, po dwóch świetnych częściach tryptyku „Opowieści wiejskich" będziemy czekać z niecierpliwością na ostatnią, która według zapowiedzi skupiać ma się na rodzinie.

Ten znaczący sukces przyszedł w dobrym dla teatru momencie. Nie jest tajemnicą, że w ostatnim czasie przetoczył się nad nim konflikt niewielkiej części zespołu z jego dyrektorem. Niezależnie od tego, jak się zakończy "bunt na pokładzie" można powiedzieć, że Robert Czechowski, decydując się na realizację tego spektaklu, obsadzając w nim również "zbuntowanych" dając im tym samym szansę wzięcia udziału w tym sukcesie, nie okazał się małostkowym i stanął ponad konfliktem na wysokości dyrektorskiego zadania. To dobrze rokuje zielonogórskiej publiczności, ponieważ został wysłany jednoznaczny sygnał, że kryzys jest zażegnany i po tak dobrze rozpoczętym sezonie na scenach Lubuskiego Teatru będą pojawiać się spektakle ,tak dobre jak "Gdy przyjdzie sen - tragedia miłosna".



Klaudia Rumpel, rumpelklaudia
Dziennik Teatralny
8 września 2015