Zmierzyć się z arcydziełem

O potrzebie czytania arcydzieł literatury, dostojewszczyźnie i teatralnych wyzwaniach rozmawiamy z Januszem Opryńskim, twórcą Teatru Provisorium, laureatem Nagrody im. Konrada Swinarskiego i reżyserem obsypanego nagrodami spektaklu "Bracia Karamazow".

Po co dziś czytać Dostojewskiego?

To w zasadzie jest pytanie o to, po co w ogóle czytać arcydzieła literatury. Jeśli przechowujemy w sobie wiarę, że dzisiejszy świat może przejrzeć się w dziele literackim, to właśnie po to należy je czytać. Możemy nie czytać Dostojewskiego, Szekspira, ba, możemy ich na nowo przepisywać – pytanie tylko jaki to ma sens, czemu to służy. Moim zdaniem niczemu - arcydzieło literatury samo w sobie zawiera prawdę o świecie.

Czym dla Pana są „Bracia Karamazow”?

Pochodzę z takiej generacji, dla której proza Dostojewskiego była kluczową. Była to nasza zbójecka lektura” przy której dyskutowaliśmy, piliśmy wódkę, spieraliśmy się o postać współczesnego świata - wzorem młodych przedstawicieli dziewiętnastowiecznej inteligencji rosyjskiej. Taki świat budowaliśmy sobie w latach siedemdziesiątych. Żelazną pozycję w naszym kanonie zajmowali właśnie „Bracia Karamazow”. Już w swoich wcześniejszych realizacjach teatralnych starałem się wplatać fragmenty z Dostojewskiego, aż wreszcie stwierdziłem, że dojrzałem do tego, aby zmierzyć się z całym arcydziełem...

No właśnie. W jednym z wywiadów powiedział Pan: „W Braciach Karamazow chciałem wszystko postawić na ostrzu noża, wyrzucić siebie z komfortowej sytuacji bycia w swoim zespole, spróbować posiąść – teatralnie i intelektualnie – inną przestrzeń” Skąd ta potrzeba wyzwania, zmierzenia się z czymś całkowicie odmiennym od dotychczasowych dokonań?

Człowiek co jakiś czas powinien „wyrzucać się” z komfortu istnienia, żeby spróbować czegoś nowego, innego, pójść o krok dalej... Jeżeli pracuje się w stałym zespole dość długo, to rodzi się niebezpieczeństwo całkowitego, wzajemnego rozpoznania się. Wówczas już się nie przekonujmy, nie walczymy o każdy gest, ruch, każdą scenę. A w momencie, kiedy pojawiają się nowi aktorzy – wzajemnie stawiamy się w nieznanych nam wcześniej sytuacjach granicznych, siłujemy się o stworzenie scenicznego świata. W przypadku „Braci Karamazow” spotkałem się zarówno z aktorami, z którymi już kiedyś pracowałem – z Magdaleną Warzechą robiliśmy wspólnie „Klątwę” – jak i aktorami, z którymi przyszło mi pracować po raz pierwszy. I myślę, że spotkanie tak różnych osobowości wpłynęło na energię tego spektaklu.

Na jakie aspekty filozofii Dostojewskiego położył Pan w swojej inscenizacji największy nacisk? W jednym z wywiadów wspominał Pan, że „chciał wyjść z mroku dostojewszczyzny”...

Zanim przystąpiliśmy do pracy nad sceniczną wizją spektaklu, braliśmy udział w wykładach Cezarego Wodzińskiego, którego poprosiłem o przetłumaczenie dla nas na nowo fragmentów „Braci Karamazow”. Pozwoliło nam to wgłębić się w lekturę dzieła. Pisząc scenariusz spektaklu, z jednej strony, nie chciałem niczego uronić z najważniejszego dyskursu powieści, a mianowicie „iwanowych problemów”, a z drugiej strony nie chciałem tracić anegdoty. W Dostojewskim jest naprawdę dużo humoru, co mam nadzieję, widać w naszej realizacji.

Nie sposób nie zapytać o charakterystyczny kształt sceniczny spektaklu. Skąd pomysł na to, by aktorzy cały czas obecni byli na scenie, obracającej się momentami w szaleńczym tempie?

Zamysł, jak to zwykle bywa, był pochodną wyczytanych sensów. W prozie Dostojewskiego, a szczególnie w „Braciach Karamazow” zawsze fascynowała mnie współobecność światów – światów przedzielonych, światów zza kotar, które jeszcze mocniej podkreślają polifoniczność tego tekstu. Są to równe sobie światy, dlatego też nie wiemy, gdzie leży prawda... Mamy i świat Katarzyny, Gruszy, ale i świat Iwana, Aloszy, Smierdiakowa... To co mnie najbardziej interesowało to nie to, kto zabił, ale samo pragnienie zabicia ojca, owej mitycznej postaci – czytaj Boga – które towarzyszy bohaterom. Dlatego też chciałem stworzyć świat w obrocie, w którym bohaterowie wzajemnie się podglądają. Co więcej, jest to świat w transie. W tym ruchu bowiem jak w krzywym zwierciadle odbija się szaleństwo epoki i bohaterów... Do końca nie wiadomo kto nimi kieruje – może czyni to Bóg, a być może diabeł. Dostojewski tego nie rozstrzyga, dlatego tym bardziej my nie możemy o tym zdecydować, bo byłby to tylko pusty gest...

W którą stronę teatralnych poszukiwań teraz będzie Pan zmierzał?

Trochę w światy pobliskie, ale jednak trochę inne... Pracuję obecnie nad adaptacją sceniczną „Lodu” Jacka Dukaja. Jest to wybitna literatura, pełna fantastycznych dialogów. Bazując na „Braciach Karamazow” chcę wyruszyć jeszcze dalej - w całkowicie odmienny teatralny świat...



Rozmawiał Łukasz Karkoszka
Dziennik Teatralny Katowice
18 maja 2012
Spektakle
Bracia Karamazow
Portrety
Janusz Opryński